Piątek także przywitał nas upałem. Dziś,planem Beaty, pojechałyśmy na przejażdzkę Teleférico czyli kolejką linową. Wyrusza się z jednego z madryckich wzgórz,aby dotrzeć na kolejne,mijając w dole Casa del Campo(dzielnica Madrytu?). Casa del Campo wygląda jak górzysty step albo sawanna. Sucha,żółta ziemia,niskie drzewa i rośliny o kolczastych liściach. Poczułyśmy się,jakbyśmy nagle przeniosły się w przestrzeni do zupełnie innego kraju. Zazdroszczę madrytczykom,że posiadają w swoim mieście takie miejsce. U podnóża wzgórza znajdują się ścieżki rowerowe,pełne zarówno rowerzystów jak i biegaczy. Kiedy pójdzie się trochę dalej,znajdziemy się przy jeziorze,otoczonym kawiarniami i lokalami oferującymi noclegi. Tutaj z kolei człowiek czuje się jak nad którymś z naszych polskich jezior. Aż trudno uwierzyć,że nie opuściłyśmy metropolii!
Następnie pojechałyśmy do pierwszego w ten weekend muzeum-Museo del Prado. Byłam tam już raz,trzy lata temu, ale zobaczenie znów Goyi czy Velázqueza było zbyt kuszące,zwłaszcza że dla uczniów między 18 i 25 rokiem życia bilety są za darmo! Mało nie padłam ze śmiechu jak pani w kasie studiowała z poważną miną nasze polskie szkolne legitymacje :p Co tu dużo pisać o Prado. Kto lubi sztukę i choć trochę się w niej orientuje, przynajmniej raz w życiu powinien się tam znaleźć. Wszechobecny duch sztuki unosi się tam naprawdę w dużej dawce. Miło się tak "odchamić". :p
W sobotę kontynuowałyśmy maraton z muzeami. Tym razem MAN- Museo Arqueológico Nacional. Chciałam je zwiedzić podczas mojej pierwszej podróży do Madrytu,ale było wtedy w półrocznym remoncie. Ci,którzy je remontowali,nie próżnowali, ponieważ muzeum prezentuje się naprawdę okazale. Kilka pięter-od prehistorii aż do XIX wieku. A wszystko przedstawione w bardzo przystępny,także dla dzieci,sposób. Dużo filmów i innych interaktywnych rzeczy. Świetnie :) Oczywiście najbardziej podobały mi się sale poświęcone Al-Ándalus(ach ta arabska architektura!). W sobotni wieczór spotkałyśmy się także z koleżankami Beaty,przemiłymi Hiszpankami,które pokazały nam sympatyczny i tani bar przy Puerta del Sol.
Ostatni dzień maratonu z muzeami przypadł na niedzielę. Ale wpierw odwiedziłyśmy pchli targ El Rastro. Sprzedają tam wszystko-ubrania,biżuterię,flagi,pamiątki,a nawet noże(?). I wszystko po naprawdę świetnych cenach! Po kilku chwilach musiałyśmy już uciekać,bo jeszcze jeden stragan i zostałybyśmy bez kasy!
Ponieważ była niedziela, postanowiłyśmy pójść do kościoła. Nie mogło paść na nic innego,jak na Catedral de Santa María de Almudena-piękną i ogromną bazylikę. W internecie znalazłyśmy rozpiskę mszy,jednak w rzeczywistości wcale tak nie było(pomimo,że siostra zakonna w bazylice powiedziała,że tak,owszem,będzie msza o 13.30). Jednak kiedy zgaszono wszystkie świece w kościele,stwierdziłam,że chyba jednak nie. :D Okazało się,że najbliższa msza dopiero o 18... Więc co miałyśmy zrobić? Poszłyśmy jeść :D Ale nie byle gdzie-do 100 montaditos. Już tłumaczę czym jest ten bar. Montaditos to takie przekąski,często w formie małych kanapeczek. Są także sałatki,frytki i słodycze. W sumie wszystkiego jest 100. Dwa razy w tygodniu są promocje i wszystko kosztuje 1€. Wszystkim podróżującym kiedykolwiek do Hiszpanii,zdecydowanie polecam-to o wiele lepsze niż McDonald :p
Po jedzeniu kontynuowałyśmy wycieczkę po muzeach. Tym razem Centro Nacional De Arte Reína Sofía,czyli innymi słowy,Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Picasso,Dalí,Joan Miró i wielu,wielu innych. Bardzo mi się podobało. Było tam trochę dziwnych i psychodelicznych filmów i zdjęć,ale,o dziwo,przypadły mi do gustu :D Obejrzałyśmy także czasową wystawę pt. "Playgrounds". Nie wpadłabym chyba na pomysł,żeby zrobić wystawę złożoną głownie ze zdjęć różnych placów zabaw plus dodania pomieszczenia z różowo-fioletowym światłem,dziwnymi ogłosami z głośnika i wielką huśtawką,oczywiście do huśtania się :p Wszystkim miłośnikom dwudziesto i dwudziestopierwszowiecznej sztuki zdecydowanie polecam Muzeum Reína Sofía,zwłaszcza że mają godziny,w których wejście jest za darmo :)
Obiecałam,że napiszę też coś o tym,jak Hiszpanie znieśli porażkę swojej drużyny w czwartkowym meczu :p. Następnego dnia po meczu wciąż można było zobaczyć ludzi ubranych w koszulki reprezentacji,czyli wygląda na to,że wstyd jeszcze nie jest bardzo drastyczny. Sami zagadują nas czy widziałyśmy mecz.Kiedy odpowiadamy,że tak,kręcą ze smutkiem głowami i mówią,że brak im słów. Hiszpanie nie są przyzwyczajeni do takich porażek w piłce nożnej... W telewizji,w rogu wyświetla się #laRojaSiPuede(tak,nasza reprezentacja może),czyli wciąż zagrzewają swoich do walki i próbuja sami siebie przekonać,że nie wszystko stracone. Z drugiej strony jednak w wiadomościach podali,że drastycznie spadła sprzedaż koszulek i szalików La Roja. Sezonowcy? :D
Zdjęcia:
Piątek
1. Mozaika na stacji metra
2 i 3 Dwie plansze przy wejściu do metra: Gratulacje,właśnie zmniejszyłeś zanieczyszczenie powietrza i Gratulacje,właśnie zmniejszyłeś korki w mieście - kampania madryckiego metra :)
4.kolejka Telefėrico
5,6 i 7. Widok z kolejki
8. Przy stacji kolejki :)
9.kolczasta roślinność w Casa del Campo
10 i 11. Casa del Campo
12. Stacja metra Lago(Casa del Campo)-wygląda jak latarnia morska :)
13. Słitfocia ja i Prado :p
14.Stacja kolejowa Atocha
Sobota:
15. Puerta de Álcala
16-21. Muzeum archeologiczne
22.Puerta del Sol
Niedziela:
23 i 24. Catedra Almudena
25. Cien Montaditos
26. Psychodelia Muzeum Reína Sofía
27-30. Muzeum Reína Sofía
31. Psychodeliczna huśtawka w Reína Sofía :D (zdjęcie robione bez żadnego filtra)
Komentarze
Prześlij komentarz