Przejdź do głównej zawartości

1.0 ¡muy buenas tardes en Madrid!

Uff,ten dzień nie należał do najbardziej spokojnych. O godzinie 11.30 stawiłyśmy się na lotnisku. Oczywiście do odprawy ogromna kolejka.No cóż,wielka wycieczka emerytowanych Hiszpanów wracała do domu... Dziewczyny ustawiły się do nadania bagażu.Ja taka szczęśliwa,że jestem tylko z podręcznym i nie muszę.Jak bardzo byłam w błędzie... Poszłyśmy do kontroli bezpieczeństwa,daje mój bilet,a pan,że poprosi kartę pokładową,a ja na to,że ja tylko z podręcznym i że zawsze z podręcznym tak podróżuje. Ale cóż,odesłał mnie do kolejki. Wszystko ok,tylko okazało się,że hiszpańska wycieczka ma problem z bagażem i dzięki temu blokują całe stanowisko. Czas leci,boarding już sie zaczął,a ja nawet nie przeszłam pierwszej odprawy! Niestety jestem tylko blondynką, nie wiedziałam,że muszę się tam stawić... Człowiek uczy się całe życie :)
Lot trwał ponad 3 godziny. Dostałyśmy we trzy miejsca w zupełnie innych częściach samolotu. Musiałyśmy więc znosić towarzystwo Hiszpanów,którzy szczelnie wypełniali cały samolot. Gdyby była opłata za nadbaż od poziomu decybeli, byliby już bankrutami... Ale ostatecznie lot minął przyjemnie i bez przeszkód. Bezchmurne niebo pozwalało zobaczyć naprawdę cudne krajobrazy. A w telewizji leciała kreskówka o Jasiu Fasoli,który próbował złapać muchę(ostatecznie zamknął ją w lodówce...).
W Madrycie przywitało nas zachmurzona niebo(chociaż pilot twierdził że bezchmurne) i 28 stopni(zimniej niż w Warszawie!). Po wielu pytaniach,łażeniu od terminalu do terminalu i spotkaniu Polki w info turystycznej( dobrze,że się okazało,że to Polka :D),kupiłyśmy odpowiednie bilety(siedmiodniowy za 35€!) i dotarłyśmy do hotelu. Dlaczego hotelu,skoro miałyśmy spać u kolegi? To skomplikowane,ale nie można ufać Hiszpanom,tyle z wniosków.
Teraz szykujemy się do snu,w całkiem miłym hotelu i jutro podbijamy miasto!
Wnioski z dziś:
1.Hiszpanie są całkiem pomocni,kiedy się ich prosi o pomoc z dojazdem,uśmiechają się i naprawdę pomagają.
2.Hiszpanie zatracili w sobie ostatnie cechy dżentelmeństwa-choćby, nie wiem ile, dziewczyny same dźwigały-nie pomogą,nie ma szans.

Zdjęcia:
1.ujęcie z samolotu :)
2.niemieckie góry
3.francuskie wybrzeże
4.hiszpańska ziemia
5. My w Madrycie!
6.nasz pokój w hotelu
7.widok z hotelowego okna

¡Buenas noches!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

5.3 Garść końcowych przemyśleń

Słów kilka o Golem. Jest to miejsce typowo wczasowe. Wzdłuż plaży ciągnie się długi rząd hoteli, a przed nimi mozaika złożona z kolorowych parasoli. Przez kawałek miejscowości ciągnie się deptak. Mateusz powiedział:"Nie napisałaś wcześniej, że deptak jak w Kołobrzegu". Tak więc piszę o tym teraz. Wieczorem cała ta turystyczna masa wylega na ten deptak, prezentując swoją opaleniznę i ciuszki (dlaczego nikt mi nie powiedział, że na każdy wieczór muszę mieć inną sukienkę...?!). To miejsce, poza rolą wybiegu, pełni też rolę handlową. Po prawej i lewej stronie można znaleźć stragany z pamiątkami i jedzeniem, atrakcje z wesołych miasteczek typu strzelnica czy samochodziki. I te ludzkie pielgrzymki tak chodzą w te i we wte, najpierw deptakiem, a potem brzegiem morza - deptak na szczęście nie ciągnie się przez całą miejscowość - do naszego hotelu już nie dociera, tak więc wieczorami mogliśmy spokojnie posiedzieć ma tarasie, bez tych chmar ludzi paradujących przed naszym nosem.

2.6. Debrecen i piękne winnice Tokaju

Rozpoczynam zwiedzanie wschodu Węgier! W mój pierwszy dzień w Hajdudorog obudziłam się wypoczęta. Ach,co za cudny poranek na węgierskiej wsi! Cisza, spokój, słońce i świeże powietrze... Sounds perfect! Spokojnie, nie poganiana przez nikogo, poszłam coś zjeść. Zasiedliśmy z Levim w kuchni, która warta jest poświęcenia jej kilku słów, ponieważ jest lekko niestandardowa. Tata Leviego zajmuje się handlem starociami, jeździ po całym kraju, skupuje, sprzedaje, ale co ładniejsze drobiazgi zostają właśnie w kuchni. Ściany całe zawieszone są starymi łyżkami, dzbanuszkami,garnuszkami i innymi przedmiotami użytku codziennego. Całości dopełniają ręcznie tkane ściereczki i obrusiki,niektóre z motywami kwiatowymi, inne z wierszykami i przysłowiami. Cała kuchnia ma w sobie coś niesamowitego i nieuchwytnego. Odbicie przeszłości? Zapach folkloru? Radość życia bez pędu i pośpiechu? Wiem jedno. Czuję się tu świetnie. Jakby miasto i cała cywilizacja była lata świetlne stąd. Nie chodzi o to,że ludzie tu n

2.4. Balaton-czyli jak żyć w kraju bez morza?

I tak zostałam sama w Siófok. Siófok?Sama? Cofnijmy się do początku,czyli do 15 sierpnia. Wraz z Beatą i jej mamą pojechałyśmy pociągiem z dworca Deli do Siófok,czyli największego miasta na południowym wybrzeżu Balatonu. Wikipedia pisze o Balatonie tak: Balaton, Jezioro Błotne  – największe  jezioro   Węgier  i zarazem  Europy Środkowej , położone w południowo-zachodnich Węgrzech, na  Nizinie Panońskiej , u południowych podnóży  Lasu Bakońskiego , około 80 km od  Budapesztu . Powierzchnia 592 km² Wymiary 77 × 14 km Głębokość • średnia • maksymalna 3,2 m 12,2 m Wysokość  lustra 104 m n.p.m. Podróż trwała króciutko,bo tylko 1,5h.W międzyczasie omal nie doprowadziłyśmy konduktora do zawału naszymi polskimi legitymacjami.Wybałuszył oczy,ale nic nie powiedział.Dobrzy ci Węgrzy,litościwi dla bratanków. :) Po drodze przejeżdzałyśmy przez Szekesfehervar,czyli dawną stolicę kraju( dopisać do listy "do zobaczenia" na następną podróż!). Po ponad godzinie tory kolejowe prawi