Przejdź do głównej zawartości

2.6. Debrecen i piękne winnice Tokaju

Rozpoczynam zwiedzanie wschodu Węgier!
W mój pierwszy dzień w Hajdudorog obudziłam się wypoczęta. Ach,co za cudny poranek na węgierskiej wsi! Cisza, spokój, słońce i świeże powietrze... Sounds perfect! Spokojnie, nie poganiana przez nikogo, poszłam coś zjeść. Zasiedliśmy z Levim w kuchni, która warta jest poświęcenia jej kilku słów, ponieważ jest lekko niestandardowa. Tata Leviego zajmuje się handlem starociami, jeździ po całym kraju, skupuje, sprzedaje, ale co ładniejsze drobiazgi zostają właśnie w kuchni. Ściany całe zawieszone są starymi łyżkami, dzbanuszkami,garnuszkami i innymi przedmiotami użytku codziennego. Całości dopełniają ręcznie tkane ściereczki i obrusiki,niektóre z motywami kwiatowymi, inne z wierszykami i przysłowiami. Cała kuchnia ma w sobie coś niesamowitego i nieuchwytnego. Odbicie przeszłości? Zapach folkloru? Radość życia bez pędu i pośpiechu? Wiem jedno. Czuję się tu świetnie. Jakby miasto i cała cywilizacja była lata świetlne stąd. Nie chodzi o to,że ludzie tu nie wiedzą czym jest cywilizacja. Nie,oni mają wszystko to,co jest potrzebne ludziom, tylko bez tego całego szału kariery, prędkości życia. Są szczęśliwi, spokojni i bardzo gościnni.
Na dziś mieliśmy tylko jeden plan: pojechać do Debrecen. Tak więc po południu wsiedliśmy w autobus i wyruszyliśmy do oddalonego od Hajdudorog o godzinę drogi, drugiego co do wielkosci miasta na Węgrzech. To bardzo ciekawe, ponieważ Budapeszt ma prawie 2 miliony mieszkańców, a Debrecen... 200 tysięcy! Jak to kiedyś powiedział mi jeden Węgier : "Na Węgrzech mamy tak naprawdę tylko jedno miasto". ^^ Pierwszym punktem wycieczki było muzeum w budynku kalwińskiego gimnazjum. Szkoła z wieloletnią tradycją, kształciła różne znane, historyczne, węgierskie osobistości, ale także była świadkiem ważnych wydarzeń. W czasie Wiosny Ludów obradował tu parlament węgierski. Sala obrad wraz z oryginalnymi meblami została zachowana i takim oto sposobem mogłam usiąść w tym samym miejscu, co Lajos Kossuth! I to dokładnie w tym samym,bo przy ławie przykręcona była tabliczka z nazwiskiem. Levi sam nie zdawał sobie sprawy, że znajduje się tu tak ważne miejsce, więc był równie zaskoczony i przejęty jak ja! Oprócz sali obrad największe wrażenie zrobiła na mnie biblioteka, która wyglądała jak żywcem przeniesiona ze średniowiecza i jakby skrywała niejedną tajemnicę (Kliknij,żeby to zobaczyć). Następnym miejscem było miejskie muzeum, czyli historia,etnografia i sztuka w jednym. Większość turystów zapewne przychodzi tam dla niesamowitych obrazów klik!, jednak na mnie największe wrażenie zrobiła wystawa etnograficzna. Jako że szaleję za folkowymi strojami, nie mogłam się na nie napatrzeć. A były przedstawione w bardzo ciekawy sposób (kliknij,by się zachwycić jak ja). W takich chwilach prawie każda kobieta myśli " mierzyłabym...". Jakie było moje zdziwienie, kiedy w następnej sali zobaczyłam wieszak z ubraniami i kartką " Przymierz", a obok lustro i napis " Zrób selfie". W to mi graj! Levi uważał, że to głupie, więc nie zrealizowałam zamiaru zmierzenia wszystkiego, ale jedną przepiękną bluzkę owszem <3 Muzeum genialne! Na koniec w muzealnym sklepiku zakupiłam ręcznie wyszywaną, przepiękną zakładkę do książki. Chociaż gdybym mogła,kupiłabym wszystko...
Pokręciliśmy się jeszcze trochę po mieście i musieliśmy już wracać, żeby zdążyć na autobus powrotny. Wieczór zakończyliśmy oglądaniem Grand Budapest Hotel (kto nie wiedział, polecam!) i poszliśmy spać, bo następnego dnia czekała nas niesamowita wyprawa.

Ten sobotni dzień okazał się być najlepszym dniem całych moich wakacji i jednym z lepszych w mojej ogólnej egzystencji. Najbardziej beztroski, szalony, po prostu niesamowicie szczęśliwy. Ale od początku. Wstaliśmy rano, pochwyciliśmy prowiant starannie przygotowany przez mamę Leviego, wsiedliśmy na rowery i pojechaliśmy na stację kolejową. Tam złapaliśmy pociąg jadący to Tiszalok. W czasie drogi, oczywiście by nie tracić cennego czasu, zajęliśmy się nauką języków. Wymyślaliśmy dziedziny i każdy mówił, jak dane słowo będzie brzmiało w jego języku. Ach my poligloci... Po kilkudziesięciominutowej podróży wysiedliśmy na maleńkiej stacyjce i ruszyliśmy na rowerach w stronę naszego celu, czyli ,doskonale znanego miłośnikom wina, miasteczka Tokaj. Z Tiszalok do Tokaju wiedzie malownicza droga wśród pól. To około 15 km. Po drodze trzeba także przeprawić się promem na druga stronę Cisy. Jadąc rowerem, żałowałam że nie mam jakiejś kamerki czy aparatu, przyczepionego do czoła. Widok był nieziemski. Cisza, spokój, piękne widoki. Samochodów mało. Przejeżdżaliśmy przez maleńkie wioseczki, stawaliśmy przy drodze, aby zjeść rosnące tam owoce. Czy może być bardziej sielsko i beztrosko? Po pewnym czasie na horyzoncie zaczęło się wyłaniać wzgórze tokajskie, który zupełnie przypominało mi dolnośląską Ślężę ( zostawiam do własnej oceny, czy rzeczywiście tak jest : Ślęża vs. Tokaj). Zwiedzanie rozpoczęliśmy od przypięcia rowerów i zjedzenia,siedząc nad rzeką, naszych kanapek. Następnie weszliśmy na niewielki taras widokowy, skąd doskonale widać było Cisę. Długi spacer po miasteczku utwierdził mnie, że na Węgrzech ogromna liczba świątyń różnych wyznań jest niezależna od ilości wyznawców. W Tokaju, który liczy sobie niecałe 5000 mieszkańców posiada kościół rzymskokatolicki, synagogę, kościół ewangelicki i cerkiew :O. Odnaleźliśmy tu także tablicę poświęconą polskiemu magnatowi, który jako pierwszy zajął się sprowadzaniem tokajskiego wina do Polski.
Czymże oczywiście byłaby wizyta w Tokaju bez wina? Co 5 metrów widać było piwnice, które zapraszały klientów do degustacji. Wybraliśmy jedną i zamówiliśmy dwa kieliszki dwóch różnych win, które były po prostu wyborne. Piwnica, wyglądająca jak prawdziwa piwnica, lekko zawilgocona, była niezwykle urocza. Turyści wciskali w ściany monety, aby tu wrócić, więc my oczywiście zrobiliśmy to samo. Pogadaliśmy sobie z właścicielem, który był wielce zdziwiony obecnością Węgra i Polki rozmawiających po hiszpańsku^^
Ostatnim punktem naszej wycieczki było wspięcie się na wspomnianą już tokajską górę. Niestety nie starczyło nam czasu, aby wspiąć się na sam szczyt, ponieważ musieliśmy zdążyć na ostatni pociąg z Tiszalok do Hajdudorog. Tak więc weszliśmy tylko do połowy zalesioną częścią góry i postanowiliśmy zejść inną drogą. Levi poprowadził mnie drugą stroną góry i nagle naszym oczom ukazały się winnice! Tak nagle wyłoniły się z pomiędzy drzew. Stałam jak oniemiała. Poczułam jakbym przeniosła się w przestrzeni. Toskania? Australijskie pastwiska? Do teraz nie mogę zdecydować się,do czego bardziej były podobne. Ale mogłabym tak stać i stać i stać. Czas niestety biegł nieubłaganie,więc zeszliśmy na dół i u jednego gospodarza kupiliśmy butelkę wina. Wpierw pan dał nam do spróbowania po kieliszku każdego wina, które miał ( 3 letnie wytrawne, 2 letnie półsłodkie i jednoroczne słodkie), abyśmy mogli się zdecydować. Wzięłam półsłodkie. Pan nalał je prosto z beczki, a za litr zapłaciłam równowartość 7,5 zł! Było to zdecydowanie naj naj najlepsze wino,jakie kiedykolwiek piłam!
Sielankę tego niesamowitego dnia zepsuł tylko drobny wypadek, który zdarzył się tuż przed stacją w Tiszalok. Levi nagle zahamował,ja jechałam trochę zbyt blisko i niestety gleba. Niby nic,ale byłam w lekkim szoku. Miałam zdartą skórę na prawej ręce i nodze (podczas wieczornego mycia okazało się, że także i na brzuchu).Na szczęście noszę ze sobą plastry, więc wszystko od razu opatrzyliśmy i wróciliśmy szczęśliwie do Hajdudorog. Dzień zakończyliśmy wspólnym smażeniem domowych frytek, podczas którego wysłuchaliśmy w całości węgierskiej opery narodowej ( wspominałam o niej przy okazji postu o 20-tym sierpnia). POLECAM POSŁUCHAĆ! (opera z angielskim tłumaczeniem)
Dla zainteresowanych, chcących przeżyć taki niesamowity dzień (lub więcej) w Tokaju, zostawiam link do strony tego regionu : Tokaj.
Przed debreceńskim kościołem kalwińskim na rynku

Mierzymy ciuszki w muzeum!

Najbardziej znany widok z Debrecen - kalwiński kościół

modern art w Debrecen

Rynek w Debrecen

Debrecen

Tokajskie winnice

winnice
i jeszcze więcej...


winnic!

stacja kolejowa w Tokaju

na promie płynącym po Cisie, są i nasze rowery z pełnym dobytkiem!

Taras widokowy w Tokaju, w tle Cisa

"Winna" piwnica w Tokaju



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

5.3 Garść końcowych przemyśleń

Słów kilka o Golem. Jest to miejsce typowo wczasowe. Wzdłuż plaży ciągnie się długi rząd hoteli, a przed nimi mozaika złożona z kolorowych parasoli. Przez kawałek miejscowości ciągnie się deptak. Mateusz powiedział:"Nie napisałaś wcześniej, że deptak jak w Kołobrzegu". Tak więc piszę o tym teraz. Wieczorem cała ta turystyczna masa wylega na ten deptak, prezentując swoją opaleniznę i ciuszki (dlaczego nikt mi nie powiedział, że na każdy wieczór muszę mieć inną sukienkę...?!). To miejsce, poza rolą wybiegu, pełni też rolę handlową. Po prawej i lewej stronie można znaleźć stragany z pamiątkami i jedzeniem, atrakcje z wesołych miasteczek typu strzelnica czy samochodziki. I te ludzkie pielgrzymki tak chodzą w te i we wte, najpierw deptakiem, a potem brzegiem morza - deptak na szczęście nie ciągnie się przez całą miejscowość - do naszego hotelu już nie dociera, tak więc wieczorami mogliśmy spokojnie posiedzieć ma tarasie, bez tych chmar ludzi paradujących przed naszym nosem.

2.4. Balaton-czyli jak żyć w kraju bez morza?

I tak zostałam sama w Siófok. Siófok?Sama? Cofnijmy się do początku,czyli do 15 sierpnia. Wraz z Beatą i jej mamą pojechałyśmy pociągiem z dworca Deli do Siófok,czyli największego miasta na południowym wybrzeżu Balatonu. Wikipedia pisze o Balatonie tak: Balaton, Jezioro Błotne  – największe  jezioro   Węgier  i zarazem  Europy Środkowej , położone w południowo-zachodnich Węgrzech, na  Nizinie Panońskiej , u południowych podnóży  Lasu Bakońskiego , około 80 km od  Budapesztu . Powierzchnia 592 km² Wymiary 77 × 14 km Głębokość • średnia • maksymalna 3,2 m 12,2 m Wysokość  lustra 104 m n.p.m. Podróż trwała króciutko,bo tylko 1,5h.W międzyczasie omal nie doprowadziłyśmy konduktora do zawału naszymi polskimi legitymacjami.Wybałuszył oczy,ale nic nie powiedział.Dobrzy ci Węgrzy,litościwi dla bratanków. :) Po drodze przejeżdzałyśmy przez Szekesfehervar,czyli dawną stolicę kraju( dopisać do listy "do zobaczenia" na następną podróż!). Po ponad godzinie tory kolejowe prawi