Przejdź do głównej zawartości

2.8. Szczęśliwej (?) drogi już czas...

Nadszedł w końcu,szybciej niż się spodziewałam, dzień powrotu. Pociąg miałam w południe. Pożegnałam się z moimi gospodarzami i Levi odwiózł mnie na stację. Nie powiem, że nie obawiałam się podróży. Co prawda wszystkie bilety miałam już kupione, ale i tak strach. Będę całkiem sama. Podróż ma trwać 30h. W dodatku wciąż bolała mnie ręka, a moja walizka była naprawdę spora. No trudno, takie życie podróżnika...
W pociągu musiałam przerwać rozmowę z mamą przez telefon,żeby się nie czepiali,że nie Węgierka kupiła ulgowy bilet.Pierwsze problemy pojawiły się już w Debrecen. Okazało się, że uciekł mi pociąg do Budapesztu. Ale spokojnie, następny za godzinę, zdążę na przesiadkę. Posiedziałam sobie w poczekalni i 10 minut przed przyjazdem pociągu zaczęłam zbierać się na peron. Nagle coś mnie tknęło, że przecież mam bilet na InterCity,a tam jest przecież miejscówka na konkretny pociąg i nie mogę jechać którymkolwiek. Pobiegłam do biura obsługi klienta, gdzie pani uświadomiła mi, że mój bilet (kupiony zawczasu w Budapeszcie) jest na poranny pociąg,czyli jeszcze wcześniej niż ten, który mi uciekł! Patrzę z przerażeniem na zegarek-zostało 7 minut. Biegnę do kasy. Kasjerka nie mówi po angielsku! Próbuję jej wyjaśnić,że tylko miejscówka,nie cały bilet ,mi potrzebny. A ona nic, zaczyna liczyć i pokazuje mi cenę pełnego biletu. Ja już ze łzami w oczach patrzę na uciekające minuty... 5...4... Jeśli nie pojadę tym pociągiem,to już nie zdążę na żadną z przesiadek! Nagle babka chyba załapała i podaje mi nową miejscówkę! Prawie wyrywam jej z ręki, chwytam walizkę (a ręka wciąż boli) i wbiegam na peron równo z pociągiem. UFF... W Budapeszcie muszę przejechać z jednego dworca na drugi,potem mylę peron, wsiadam do jakiegoś innego pociągu,na szczęście w porę wysiadam. Okrążam wszystkie 17 peronów i łapię moje InterCity do Bratysławy. W przedziale dwójka Włochów-nażelowany pan i ,od stóp do głów zarzucona dolce i gabbanami, pani. Do tego dwójka młodych Węgrów. Kontroler sprawdza bilety- do Włochów mówi po angielsku,do mnie ,bez zastanowienia, po węgiersku. Byłam tak zaskoczona,że zdradziłam się "Thank you". Ale wzięto mnie ,po raz nie wiem już który, za Węgierkę.^^
Z półgodzinnym opóźnieniem dotarłam do Bratysławy. Kupiłam kanapkę,dowiedziałam się jak dostać się na dworzec autobusowy. Do odjazdu Polskiego Busa miałam 3,5h i łudziłam się,że podróż na wspomniany dworzec zajmie mi trochę. Niestety,w 15 minut stałam przed wejściem. Szybko wyczaiłam Subwaya. Otwarty do 22,ale zawsze lepiej siedzieć krócej tu, niż dłużej na dworcu. 22 nadeszła bardzo szybko... Musiałam się przenieść na dworzec. Siedzę z książka i myślę sobie: "dobra, przynajmniej jest ciepło". O 23 dwóch strażników każe wyjść na zewnątrz. Próbuję tłumaczyć po angielsku, że mam przecież stąd autobus, na co pan z miną,której by się gestapowiec nie powstydził, krzyczy : OUT! Ok,dobra,proszę nie strzelać,już wychodzę.
Tak więc ostatnią godzinę spędziłam wraz z innymi oczekującymi, na dworze. Ale za to,kiedy nadjechał już autobus, jaką radość sprawiło mi powiedzenie po tylu dniach poza domem : "Dobry wieczór,do Warszawy poproszę". :) Moje marzenia o spaniu na dwóch siedzeniach szybko się rozwiały, bo autokar jechał z Wiednia,tak więc ledwo co były miejsca w ogóle. Tak więc pokimałam na siedząco do Katowic, gdzie wysiadła moja towarzyszka i mogłam się rozłożyć aż do Częstochowy, gdzie jakiś pan szturchnął mnie w nogę,żebym się przesunęła. Ech. W Warszawie czekałam 3h, popijając herbatkę w kawiarnii i w końcu, o godzinie 18, rodzice odebrali padniętą mnie w Białymstoku. Przyjechałam,zobaczyłam,przeżyłam.

Tak właśnie wyglądała cała moja trasa! 1356km w 30h :)

Na koniec małe podsumowanie wyjazdu, co koniecznie trzeba zrobić,zobaczyć,usłyszeć i zjeść na Węgrzech!

MUST SEE
1. Most Łańcuchowy w Budapeszcie- najcudowniejszy widok ever
2. Zamek Królewski  i Baszty Rybackie w Budzie
3. Parlament

MUST DO
1. Zrobić sobie nocny spacer nad Dunajem
2. Odwiedzić najbardziej zwariowana knajpę ever 
3. Napić się wina w Tokaju

MUST EAT
1. Gulasz
2. Langos 
3.Pöttyös

MUST LISTEN
1.Hey Budapest
2.blahalouisiana - az első reggelen
3.NOX - Tűztánc

<3

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

5.3 Garść końcowych przemyśleń

Słów kilka o Golem. Jest to miejsce typowo wczasowe. Wzdłuż plaży ciągnie się długi rząd hoteli, a przed nimi mozaika złożona z kolorowych parasoli. Przez kawałek miejscowości ciągnie się deptak. Mateusz powiedział:"Nie napisałaś wcześniej, że deptak jak w Kołobrzegu". Tak więc piszę o tym teraz. Wieczorem cała ta turystyczna masa wylega na ten deptak, prezentując swoją opaleniznę i ciuszki (dlaczego nikt mi nie powiedział, że na każdy wieczór muszę mieć inną sukienkę...?!). To miejsce, poza rolą wybiegu, pełni też rolę handlową. Po prawej i lewej stronie można znaleźć stragany z pamiątkami i jedzeniem, atrakcje z wesołych miasteczek typu strzelnica czy samochodziki. I te ludzkie pielgrzymki tak chodzą w te i we wte, najpierw deptakiem, a potem brzegiem morza - deptak na szczęście nie ciągnie się przez całą miejscowość - do naszego hotelu już nie dociera, tak więc wieczorami mogliśmy spokojnie posiedzieć ma tarasie, bez tych chmar ludzi paradujących przed naszym nosem.

2.6. Debrecen i piękne winnice Tokaju

Rozpoczynam zwiedzanie wschodu Węgier! W mój pierwszy dzień w Hajdudorog obudziłam się wypoczęta. Ach,co za cudny poranek na węgierskiej wsi! Cisza, spokój, słońce i świeże powietrze... Sounds perfect! Spokojnie, nie poganiana przez nikogo, poszłam coś zjeść. Zasiedliśmy z Levim w kuchni, która warta jest poświęcenia jej kilku słów, ponieważ jest lekko niestandardowa. Tata Leviego zajmuje się handlem starociami, jeździ po całym kraju, skupuje, sprzedaje, ale co ładniejsze drobiazgi zostają właśnie w kuchni. Ściany całe zawieszone są starymi łyżkami, dzbanuszkami,garnuszkami i innymi przedmiotami użytku codziennego. Całości dopełniają ręcznie tkane ściereczki i obrusiki,niektóre z motywami kwiatowymi, inne z wierszykami i przysłowiami. Cała kuchnia ma w sobie coś niesamowitego i nieuchwytnego. Odbicie przeszłości? Zapach folkloru? Radość życia bez pędu i pośpiechu? Wiem jedno. Czuję się tu świetnie. Jakby miasto i cała cywilizacja była lata świetlne stąd. Nie chodzi o to,że ludzie tu n

2.4. Balaton-czyli jak żyć w kraju bez morza?

I tak zostałam sama w Siófok. Siófok?Sama? Cofnijmy się do początku,czyli do 15 sierpnia. Wraz z Beatą i jej mamą pojechałyśmy pociągiem z dworca Deli do Siófok,czyli największego miasta na południowym wybrzeżu Balatonu. Wikipedia pisze o Balatonie tak: Balaton, Jezioro Błotne  – największe  jezioro   Węgier  i zarazem  Europy Środkowej , położone w południowo-zachodnich Węgrzech, na  Nizinie Panońskiej , u południowych podnóży  Lasu Bakońskiego , około 80 km od  Budapesztu . Powierzchnia 592 km² Wymiary 77 × 14 km Głębokość • średnia • maksymalna 3,2 m 12,2 m Wysokość  lustra 104 m n.p.m. Podróż trwała króciutko,bo tylko 1,5h.W międzyczasie omal nie doprowadziłyśmy konduktora do zawału naszymi polskimi legitymacjami.Wybałuszył oczy,ale nic nie powiedział.Dobrzy ci Węgrzy,litościwi dla bratanków. :) Po drodze przejeżdzałyśmy przez Szekesfehervar,czyli dawną stolicę kraju( dopisać do listy "do zobaczenia" na następną podróż!). Po ponad godzinie tory kolejowe prawi