Przejdź do głównej zawartości

2.5 A o wschodzie słońca przekroczymy Cisę

Cisa.Druga największa rzeka na Węgrzech. Mialam przyjemność przekraczać ją o godzinie 5 rano,a więc przy budzacym sie dniu. Poprzednia opowieść urywa sie w Siofok.Jakim cudem niewiele ponad 17 godzin później przekraczam rzekę w innej części kraju?
Rozpocząć trzeba od mojego zostania w Siofok. Czekałam na mojego kolegę,Węgra,z ktorym( i u którego) miałam spędzić 5 ostatnich dni pobytu na Węgrzech. Ponieważ dawno nie był nad Balatonem,postanowił przyjechać tu na chwilę,a potem ruszyc do Budapesztu. Znowu Budapeszt? Załóżmy,że nikt nie zadał takiego pytania. A nawet jeśli,to już tlumaczę. Dziś jest 20 sierpnia. Dla niewtajemniczonych dodam,że to najważniejszy dzień w roku dla Węgrów. Jest to dzień założenia państwa węgierskiego oraz dzień ich pierwszego króla - św. Stefana. To trochę jak nasz 11 listopada,ale obchodzony z o wiele większą pompą. Ale o tym dopiero przekonam się za kilka godzin.Wróćmy do Balatonu i Siofok. O 14 przyjechał Levi i poszliśmy do portu. Przez przypadek wleźliśmy tam,gdzie wchodzić nie można  i musieliśmy potem czekać na usłużnego człowieka z chipem,który chciałby nas wypuścić. Dziś pogoda nie należy do najładniejszych.Pada,jest 20 stopni i silny wiatr.Balaton jest wzburzony,a woda przybrała kolor turkusowy.Levi mówi,że za każdym razem to wielkie jezioro ma inny kolor. I coś w tym jest,bo wczoraj ,kiedy się kąpałam,też wydawało mi się,że ma inny kolor i woda jest bardziej klarowna. Po krotkim spacerze znaleźliśmy się na plaży (dziś opustoszałej). Levi poszedł do wody,a ja stwierdziłam że jak szaleć to szaleć,idę też. Zimno było(chodziłam w dlugich spodniach i kurtce),ale ma szczęście Balaton jest,cieplejszy niż Bałtyk,a i podczas kąpieli wyszło słońce.Dało się przeżyć :D
Szczęśliwi czasu nie liczą,więc kiedy w końcu wyszliśmy z wody i ogarnęliśmy się,okazało się,że mamy pół godziny na dotarcie z plaży do miejsca,w którym mieszkałam przez ostatnie dni(właścicielka pozwoliła mi zostawić u siebie walizkę na cały dzień),dotrzeć na stację,kupić bilety i jeszcze zdążyć na pociąg do Budapesztu.A był to ostatni pociąg,którym zdążylibysmy na główny punkt dzisiejszego programu,czyli polgodzinny pokaz sztucznych ogni! Jakimś cudem udało nam się zdążyć (pociag byl opóźniony,ale i tak byśmy zdążyli) i o godzinie 17 kilkanaście wsiedliśmy w pociag jadący do Budapesztu. Wysiedliśmy na stacji Déli w Budzie i postanowiliśmy zjeść coś,zanim udamy sie na miasto. Wybor padl na jakże węgierskiego chińczyka (aczkolwiek sprzedawca naprawdę mówil po węgiersku),a ja mam tylko nadzieje,że ten smaczny panierowany kurczak z sezamem,to naprawdę byl kurczak...
Naszą następną stacją po Budapeszcie,miała być miejscowość Hajdudorog,gdzie mieszka Levi i gdzie mam spędzić najblizsze kilka dni. Zadecydowalismy,ze będziemy jechac noca,żeby nie musieć szukać noclegu,co w Budapeszcie dnia 20 sierpnia nie jest ani latwe,ani tanie. Pociag odchodził o 3 nad ranem z dworca Nyugati,wiec to tam wlasnie udalismy sie z placu Moskwy,żeby zostawic w przechowalni moją walizkę i być bardziej mobilnymi. Jadąc tramwajem przez most Małgorzaty (Margithíd),zauważyliśmy ogromne tłumy ludzi,zbierające się na moście i kolejne rzesze ludzi,ciągnące w tę stronę. Była już 20,czyli została już tylko godzina do rozpoczęcia! 
20 sierpnia na Węgrzech to bardzo ważny dzień.Jest wolny od pracy i cały kraj zamienia się w jedno wielkie miejsce do świętowania. Rozstawiają się stoiska z regionalnym jedzeniem,można kupić węgierskie stroje ludowe. Wieczorem odbywają się pokazy sztucznych ogni.W tym roku będzie miało taki pokaz ponad 180 miast! W Budapeszcie taki pokaz miał trwać 30 minut,a sztuczne ognie zostały ustawione przy 4 wielkich mostach na Dunaju(Małgorzaty,Łańcuchowym,Wolności i Petöfi) oraz na łodziach stojących na rzece. Ludzie zaczynali gromadzić się na mostach(oprócz Łańcuchowego,bo był zamknięty z uwagi na fajerwerki) oraz wzdłuż rzeki. My jednak postanowiliśmy wykorzystać górzystość Budapesztu i wspiąć się na tunel przy Gorze Zamkowej.Zostala nam tylko godzina,a musieliśmy dostać się tam na piechotę. Kto był w Budapeszcie wie,że nie jest to mały odcinek. Szliśmy w tempie naprawdę niezłym( jeszcze chwila i,słowo daję,wyplułabym płuca) i zajęło na to dokładnie 58 minut! (to już drugie dzisiaj taaakie szczeście). Nie byliśmy na tunelu sami,ale jakoś udało nam się dopchać do barierki. Równo o 21 zaczeło się. Takiego pokazu jeszcze nigdy w życiu nie widziałam! Bite pół godziny fajerwerków,w kształtach palm,kół,pionowe,poziome,wszystko co chcesz. Do tego muzyka,tańce węgierskie Brahmsa,fragmenty opery o św. Stefanie (rockowa opera,wystawiana każdego roku 20 sierpnia) ,utwory Liszta i wiele więcej. Staliśmy jak zaczarowani,mówiać tylko "wow"co jakiś czas. Budapeszt tej nocy nabrał nowego blasku i nowego wymiaru. Tak,tego dnia zdecydowanie był piękniejszy niż zawsze. Jakbym była Węgierką i mogła świętować ten dzień w stolicy,byłabym dumna ze swojego kraju.A jest z czego i pomimo że Węgierką nie jestem,poczułam coś w rodzaju dumy z tego,że biorę udział w czymś wyjątkowym. 
Fajerwerki się skończyły,a nam pozostało dokładnie 5,5h do odjazdu pociągu... W dodatku,wyjątkowo,ta noc nie należała do najcieplejszych i nie wiedzieliśmy co ze sobą zrobić :( Wpierw weszliśmy wyżej na Górę Zamkową i przespacerowaliśmy się między murami zamku. Potem,kierując się z zamku w prawą stronę,minęliśmy dom prezydenta Węgier i dotarliśmy do Baszt Rybackich. Nie spiesząc się,obejrzeliśmy dokładnie pomnik króla Stefana i zaczęliśmy powoli schodzić w stronę placu Adama Clarka(czyli tak zwanego "środka Węgier"). Na dole zaopatrzyliśmy się w jedzenie i napitek, i postanowiliśmy zrobić sobie piknik w jakimś ładnym miejscu.Przeszliśmy się moim ukochanym mostem Łańcuchowym (zamkniętym jeszcze dla pojazdów,ale otwartym dla pieszych-dzięki czemu mogliśmy iść centralnie środkiem:p) Oczywiście padło na ławkę przy brzegu Dunaju,skąd mieliśmy cudowny widok na Górę Zamkową i światła Budy. Mogłabym tak siedzieć całe życie. Nieopisane uczucie wolności i do tego ten widok. Pięknie oświetlony Zamek Królewski i Most Łańcuchowy. Nad miastem wciąż unosił się dym,jako pozostałość po fajerwerkach. Niesamowicie zaskoczyły mnie służby porządkowe.Ledwo skończył się pokaz,od razu zabrali się za sprzątanie. Zamiatali ulice,składali bramki.Pomimo pogody i pory. Duży szacun,panowie! 
Po pewnym czasie zrobiło nam się zimno,więc stwierdziliśmy z Levim,że się przejdziemy. Szliśmy wolno,oglądając wszystko po drodze. Dotarliśmy pod kościół Śródmiejski,przed krórym na ziemi zrobiono "minimapę" Dunaju i miast,o które zahacza. Dokładnie sobie to prześledziliśmy,ucząc się przy tym dawnych rzymskich nazw węgierskich miast. Na wspomnianym placu odnalazłam kolejne "polskie"ślady - pominiki św.Jadwigi i św.Kingi-nie zapominajmy,że pomimo ich dużego związku z Polską,były Węgierkami! Po jakimś czasie wyruszyliśmy dalej wzdłuż rzeki,żeby w końcu przejść przez Dunaj i wrócić drugą stroną. Robiło się coraz chłodniej i w dodatku zaczęło padać ;/ Schroniliśmy się na tarasie jakiegoś właśnie remontowanego pałacyku. Kiedy już tam usiedliśmy okazało się,że nie jesteśmy tam sami... Na szczęście pan spał na tyle mocno,że się nami nie przejął. W takich momentach(środek nocy,zimno,ciemno,pada i do domu daleko),człowiekowi odechciewa się szalonych wypraw.Musieliśmy mieć z Levim miny jak siedem nieszczęść. Była chyba 2 w nocy,kiedy podjęliśmy naszą wędrówkę w stronę dworca,żeby zdążyć na pociąg. Myślałam sobie:Ok,zaraz wsiądziemy do pociągu i aż do 8 będę sobie spać. Levi szybko rozwiał moje marzenia."Będziemy się 3 razy przesiadać". Nie miałam szczęśliwej miny,ale co zrobić. Nastawiliśmy budziki na 4:45,oboje rozłożyliśmy się na podwójnych siedzeniach i poszliśmy spać. Budziki zadzwoniły,ale okazało się że na przesiadkę mamy tylko 5 min,a pociąg którym jedziemy,jest spóźniony... W dodatku od konduktorów nie mogliśmy wydobyć żadnej informacji i jeszcze nie wiedzieliśmy jak wygląda stacja w Szolnok(gdzie mieliśmy się przesiąść),bo żadne z nas nigdy tam nie było (o mały włos nie wysiedliśmy w Cegled...).Na szczęście jeden z pasażerów powiedział,że będzie się przesiadał dokładnie tak jak my,żebyśmy się go trzymali. Okazało się,że pociąg w Szolnok czekał na nasz pociąg(co nie zmienia faktu,że stały tak daleko od siebie,że musieliśmy biec przez całą stację...). Ale jest dobrze,wsiedliśmy. Pociąg miał przedziały ośmioosobowe,jednak nie mogliśmy się tam położyć,bo jechały z nami jakieś dwie dziewczyny. Na nasze szczęście,wysiadły po jakiś 10 minutach,na co szybko skorzystaliśmy z okazji i każde z nas wyciągnęło się na czterech siedzeniach. Po chwili przyszedł konduktor(ja zdążyłam już zasnąć),sprawdził bilety i bez słowa poszedł. Następna pobudka o 6:30. Jednak o 6 przyszedł ten sam konduktor,aby obudzić nas słowami:"Dzień dobry,proszę wstawać,to nie hotel".Zdziwiłam się,czemu wcześniej pozwolił nam spać,a teraz budzi,ale okazało się,że zbliżamy się do Hajduszoboszlo,gdzie wsiądzie dużo ludzi.I nie stało się inaczej,po chwili dołączyły do nas 3 babcie,jadące na zakupy(o 6 rano...?!). W pewnym momencie Levi polecił mi spojrzeć przez okno. Przy wtórzy wschodzącego słońca przekraczaliśmy właśnie Cisę,drugą co do wielkości rzekę na Węgrzech.O 6.30 wysiedliśmy w Debrecen,gdzie po 20 minutach wsiedliśmy do pociągu,jadącego do Hajdudorog. Ten jechał już zaledwie 45 minut,więc już nie spałam(Levi oczywiście tak-kiedy przychodzi co do czego,zawsze jest bardziej zmęczony niż ja :D). Przed 8 wysiedliśmy na malutkiej stacyjce,gdzie wyjechał po nas tata Leviego. Przejechaliśmy przez całą miejscowość,gdzie żaden budynek nie ma wiecej,niż dwie kondygnacje(oprócz kościołów). Wkońcu zajechaliśmy na podwórko przy parterowym domku i tam zostaliśmy przywitani przez mamę Leviego. Szybkie oprowadzenie po domu i śniadanie. Levi odstąpił mi swój pokój,a ja prawie od razu zasnęłam.Ostatnią myślą było:" jaką oni piją słabą herbatę...".
Obudziłam się po dobrych kilku godzinach i poszłam się umyć.Levi wciąż spał. Zdążyłam wziąć prysznic,umyć włosy,pomalować paznokcie i poczytać książkę,kiedy się pojawił.Jak zawsze zbagatelizowal fakt,że umówiliśmy się,że wstaniemy 2h wcześniej... 
Przy wschodzie słońca przekroczyliśmy Cisę,a teraz,o zachodzie słońca, jedziemy rowarami przez Hajdudorg. Przejechaliśmy całe miasteczko,zahaczając o cerkiew grekokatolicką(Hajdudorog jest stolicą diecezji) i miejski cmentarz. W sklepie kupiliśmy nasze ukochane Pöttyös (https://pottyos.hu/images/products/turo-rudi-tejes-30g.png). Wszędzie tak cisza i spokój.
 Stoję i wpatruję się w niebo.Na horyzoncie widać żurawie (te studzienne http://pl.wikipedia.org/wiki/%C5%BBuraw_studzienny),widok tak normalny w tej części kraju. Czerwień nieba zaraz przejdzie w ciemny granat. A na tym granacie gwiazdy.Miliony,miliardy gwiazd. Wszystko tak czyste,tak przejrzyste,że aż widać drogę mleczną. Pięknie tutaj.

Zdjęcia:

1.Ostatnie spojrzenie na Balaton

2.Znów w Budapeszcie! Każdy chce zająć jak najlepsze miejsce,żeby obejrzeć fajerwerki!

3-5.Fajerwerki




 6-15.Nocne wędrówki po Budapeszcie












16.Debrecen o poranku


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

5.3 Garść końcowych przemyśleń

Słów kilka o Golem. Jest to miejsce typowo wczasowe. Wzdłuż plaży ciągnie się długi rząd hoteli, a przed nimi mozaika złożona z kolorowych parasoli. Przez kawałek miejscowości ciągnie się deptak. Mateusz powiedział:"Nie napisałaś wcześniej, że deptak jak w Kołobrzegu". Tak więc piszę o tym teraz. Wieczorem cała ta turystyczna masa wylega na ten deptak, prezentując swoją opaleniznę i ciuszki (dlaczego nikt mi nie powiedział, że na każdy wieczór muszę mieć inną sukienkę...?!). To miejsce, poza rolą wybiegu, pełni też rolę handlową. Po prawej i lewej stronie można znaleźć stragany z pamiątkami i jedzeniem, atrakcje z wesołych miasteczek typu strzelnica czy samochodziki. I te ludzkie pielgrzymki tak chodzą w te i we wte, najpierw deptakiem, a potem brzegiem morza - deptak na szczęście nie ciągnie się przez całą miejscowość - do naszego hotelu już nie dociera, tak więc wieczorami mogliśmy spokojnie posiedzieć ma tarasie, bez tych chmar ludzi paradujących przed naszym nosem.

2.6. Debrecen i piękne winnice Tokaju

Rozpoczynam zwiedzanie wschodu Węgier! W mój pierwszy dzień w Hajdudorog obudziłam się wypoczęta. Ach,co za cudny poranek na węgierskiej wsi! Cisza, spokój, słońce i świeże powietrze... Sounds perfect! Spokojnie, nie poganiana przez nikogo, poszłam coś zjeść. Zasiedliśmy z Levim w kuchni, która warta jest poświęcenia jej kilku słów, ponieważ jest lekko niestandardowa. Tata Leviego zajmuje się handlem starociami, jeździ po całym kraju, skupuje, sprzedaje, ale co ładniejsze drobiazgi zostają właśnie w kuchni. Ściany całe zawieszone są starymi łyżkami, dzbanuszkami,garnuszkami i innymi przedmiotami użytku codziennego. Całości dopełniają ręcznie tkane ściereczki i obrusiki,niektóre z motywami kwiatowymi, inne z wierszykami i przysłowiami. Cała kuchnia ma w sobie coś niesamowitego i nieuchwytnego. Odbicie przeszłości? Zapach folkloru? Radość życia bez pędu i pośpiechu? Wiem jedno. Czuję się tu świetnie. Jakby miasto i cała cywilizacja była lata świetlne stąd. Nie chodzi o to,że ludzie tu n

2.4. Balaton-czyli jak żyć w kraju bez morza?

I tak zostałam sama w Siófok. Siófok?Sama? Cofnijmy się do początku,czyli do 15 sierpnia. Wraz z Beatą i jej mamą pojechałyśmy pociągiem z dworca Deli do Siófok,czyli największego miasta na południowym wybrzeżu Balatonu. Wikipedia pisze o Balatonie tak: Balaton, Jezioro Błotne  – największe  jezioro   Węgier  i zarazem  Europy Środkowej , położone w południowo-zachodnich Węgrzech, na  Nizinie Panońskiej , u południowych podnóży  Lasu Bakońskiego , około 80 km od  Budapesztu . Powierzchnia 592 km² Wymiary 77 × 14 km Głębokość • średnia • maksymalna 3,2 m 12,2 m Wysokość  lustra 104 m n.p.m. Podróż trwała króciutko,bo tylko 1,5h.W międzyczasie omal nie doprowadziłyśmy konduktora do zawału naszymi polskimi legitymacjami.Wybałuszył oczy,ale nic nie powiedział.Dobrzy ci Węgrzy,litościwi dla bratanków. :) Po drodze przejeżdzałyśmy przez Szekesfehervar,czyli dawną stolicę kraju( dopisać do listy "do zobaczenia" na następną podróż!). Po ponad godzinie tory kolejowe prawi