Przejdź do głównej zawartości

5.3 Garść końcowych przemyśleń



Słów kilka o Golem. Jest to miejsce typowo wczasowe. Wzdłuż plaży ciągnie się długi rząd hoteli, a przed nimi mozaika złożona z kolorowych parasoli. Przez kawałek miejscowości ciągnie się deptak. Mateusz powiedział:"Nie napisałaś wcześniej, że deptak jak w Kołobrzegu". Tak więc piszę o tym teraz. Wieczorem cała ta turystyczna masa wylega na ten deptak, prezentując swoją opaleniznę i ciuszki (dlaczego nikt mi nie powiedział, że na każdy wieczór muszę mieć inną sukienkę...?!). To miejsce, poza rolą wybiegu, pełni też rolę handlową. Po prawej i lewej stronie można znaleźć stragany z pamiątkami i jedzeniem, atrakcje z wesołych miasteczek typu strzelnica czy samochodziki. I te ludzkie pielgrzymki tak chodzą w te i we wte, najpierw deptakiem, a potem brzegiem morza - deptak na szczęście nie ciągnie się przez całą miejscowość - do naszego hotelu już nie dociera, tak więc wieczorami mogliśmy spokojnie posiedzieć ma tarasie, bez tych chmar ludzi paradujących przed naszym nosem. W sumie niedziwne, że tak chodzą. W końcu w Golem nie za bardzo jest coś innego do roboty. Udało nam się jednak znaleźć jedno miejsce, które jest warte polecenia. Jest nim skała Kavaje. Jest to ogromny kilf, o wysokości 105 m w pobliżu którego rozegrała się słynna bitwa Juliusza Cezara i Gajusza Pompejusza. W okresie komunizmu w klifie wydrążono BUNKRY. Aktualnie klif jest świetnym punktem widokowym. Trasa nie jest wcale oznaczona, dlatego wpierw przegapiliśmy wejście na ścieżkę (wzięliśmy ją za trasę dojazdową do posesji). Po około 30 minutowej wspinaczce, zobaczyliśmy to:
Chyba warto było! (Zwłaszcza, że się strasznie spiekliśmy podczas tej krótkiej wycieczki...)






Na koniec kilka refleksji dotyczących wczasów w Albanii. Polski jest najczęściej słyszanym językiem na plaży i w sklepach. Zaraz po polskim, co ciekawe, węgierski. Z racji ogromu polskich turystów, miejscowy rynek się do nich dostosował. Personel hotelu zna przynajmniej podstawowe zwroty po polsku (jeden z kierowników sali w naszej restauracji mówił wręcz całe zdania po polsku :o). To samo sprzedawcy w sklepach. Ci, którzy sprzedają na plaży (o czym wspominałam w pierwszym albańskim poście), wykrzykując nazwy produktów, wykrzykują je także w naszym ojczystym języku. Niektórzy idą krok dalej i mówią : "Perfumy. Fajne. Okulary fajne." W holu naszego hotelu można było znaleźć cały przegląd polskich gazet, a także książek po polsku. W pobliskim markecie były do kupienia Michałki. Hotel sąsiadujący z naszym miał wieczorami muzykę na żywo - najpierw bardzo przyjemne albańskie rytmy, potem italo disco, ale jak ten alabański zespół zaczął śpiewać, "Hej Sokoły" i piosenki z repertuaru Krzysztofa Krawczyka, to padłam. Szczerze mówiąc, tak średnio mi to odpowiada. Z jednej strony, nie znając języka albańskiego, jest to całkiem wygodne, że wszyscy są przygotowani na Polaków i że zawsze jest polski rezydent do pomocy. Z drugiej strony, czy to po to jedziemy za granicę, żeby wszystko robić po polsku? I jeść polskie słodycze? I słuchać polskiego narzekania, że jedzenie nie to, że ryb za mało, a alkohol nie taki jak chcieli? Albo patrzeć na naszych rodaków, którzy tak bardzo boją się latania, że muszą opróżnić kilka butelek i potem wykrzykiwać na cały autokar różne swoje  małocenzuralne przemyślenia...?
Wracając jednak do samej Albanii. Albańczycy to bardzo mili ludzie. Starają się pomóc, wszystko wytłumaczyć. Co ciekawe, albańskie dzieci mówią całkiem nieźle po angielsku (przynajmniej te, które spotkaliśmy). Ogólnie, na pierwszy rzut oka, Albania wydaje się być krajem biednym,gdzie przemysł turystyczny dopiero raczkuje. Niedokończone domy, o których wspominałam, pełno śmieci na ulicach. Eleganckie hotele, pełne zagranicznych turystów, kontrastują z biednymi ludźmi, którzy segregują śmieci bezpośrednio na ulicach czy cały dzień chodzą w skwarze po plaży, targając ciężkie torby i próbując sprzedać wszystko, od owoców i orzechów , po ubrania, kremy przeciwsłoneczne czy książki. I to bez względu na wiek, sprzedają zarówno starsi ludzie, jak i dzieciaki. 
Myślę, że Albania to kraj z potencjałem, który będzie stopniowo się rozwijał, tak jak np. Czarnogóra. Nie wiem, czy dorówna kiedyś Chorwacji, ale jedno wiem na pewno - to świetny kierunek na wakacje. Niedrogi i niedaleki, a pogoda, ciepłe morze i miękki piasek - gwarantowane.

Okolice hotelu 





Miejscowi grajkowie



Zachód słońca i deptak 





Komentarze

Popularne posty z tego bloga

2.6. Debrecen i piękne winnice Tokaju

Rozpoczynam zwiedzanie wschodu Węgier! W mój pierwszy dzień w Hajdudorog obudziłam się wypoczęta. Ach,co za cudny poranek na węgierskiej wsi! Cisza, spokój, słońce i świeże powietrze... Sounds perfect! Spokojnie, nie poganiana przez nikogo, poszłam coś zjeść. Zasiedliśmy z Levim w kuchni, która warta jest poświęcenia jej kilku słów, ponieważ jest lekko niestandardowa. Tata Leviego zajmuje się handlem starociami, jeździ po całym kraju, skupuje, sprzedaje, ale co ładniejsze drobiazgi zostają właśnie w kuchni. Ściany całe zawieszone są starymi łyżkami, dzbanuszkami,garnuszkami i innymi przedmiotami użytku codziennego. Całości dopełniają ręcznie tkane ściereczki i obrusiki,niektóre z motywami kwiatowymi, inne z wierszykami i przysłowiami. Cała kuchnia ma w sobie coś niesamowitego i nieuchwytnego. Odbicie przeszłości? Zapach folkloru? Radość życia bez pędu i pośpiechu? Wiem jedno. Czuję się tu świetnie. Jakby miasto i cała cywilizacja była lata świetlne stąd. Nie chodzi o to,że ludzie tu n

2.4. Balaton-czyli jak żyć w kraju bez morza?

I tak zostałam sama w Siófok. Siófok?Sama? Cofnijmy się do początku,czyli do 15 sierpnia. Wraz z Beatą i jej mamą pojechałyśmy pociągiem z dworca Deli do Siófok,czyli największego miasta na południowym wybrzeżu Balatonu. Wikipedia pisze o Balatonie tak: Balaton, Jezioro Błotne  – największe  jezioro   Węgier  i zarazem  Europy Środkowej , położone w południowo-zachodnich Węgrzech, na  Nizinie Panońskiej , u południowych podnóży  Lasu Bakońskiego , około 80 km od  Budapesztu . Powierzchnia 592 km² Wymiary 77 × 14 km Głębokość • średnia • maksymalna 3,2 m 12,2 m Wysokość  lustra 104 m n.p.m. Podróż trwała króciutko,bo tylko 1,5h.W międzyczasie omal nie doprowadziłyśmy konduktora do zawału naszymi polskimi legitymacjami.Wybałuszył oczy,ale nic nie powiedział.Dobrzy ci Węgrzy,litościwi dla bratanków. :) Po drodze przejeżdzałyśmy przez Szekesfehervar,czyli dawną stolicę kraju( dopisać do listy "do zobaczenia" na następną podróż!). Po ponad godzinie tory kolejowe prawi