Przejdź do głównej zawartości

4.7 Zdziwień ciąg dalszy

Z upływem czasu zaczęłam dostrzegać coraz to kolejne rzeczy,które mnie dziwiły,zachwycały i śmieszyły.

1. Ceny
O matko,matko,matko. Mówili,że drogo.No,mówili. Ale człowiek,póki na własne oczy nie zobaczy,to nie uwierzy. Szczytem wszystkiego było,kiedy za zwykły chleb (powiedzmy,że zwykły- tutaj nie znają naszego chleba,więc jedliśmy tostowy lub coś a'la włoski/wiejski) i 6 bułek zapłaciliśmy 9$... A kolejną irytującą rzeczą jest to,że ceny są podane bez podatku. Niestety nie mam kalkulatora w głowie,ale to i tak by mi nie pomogło,bo różne przedmioty podlegają różnym stawkom. Tak więc za każdym razem suma do zapłacenia w kasie jest niespodzianką.

2.Będąc w temacie zakupów, tak, na plastikowe butelki też płaci się kaucję zwrotną.

3. Bilety ulgowe
Jeśli chodzi o kupno biletów, to niestety raczej nie mogliśmy liczyć na żadne zniżki. Jeszcze czasami, w niektórych muzeach można był nabyć studenckie bilety, ale komunikacja miejska nie zna pojęcia "biletu ulgowego". Mniej płacą tylko niepełnosprawni i seniorzy.

4.Bardzo zdziwiły mnie tamtejsze cmentarze. Nie chodzi tu o wygląd nagrobków, bo wiedziałam,że różnią się od naszych ( są to najczęściej bądź tablice wyrastające z ziemi, bądź wkopane poziomo w ziemię). Chodzi tu o ich umiejscowienie. Cmentarze nie mają żadnych płotów ani znaków. Po prostu nagle, na środku łąki, wyrastają sobie nagrobki. Czasami środkiem przebiega drogą albo chodnik (dosłownie,tuż obok grobów).

Tak,to jest cmentarz.

5.Nazwy miejscowości
Jak wiadomo, w Stanach Zjednoczonych jest mnóstwo przyjezdnych i ich potomków. Zmuszeni, najczęściej przez sytuację ekonomiczną, imigranci starali się przenieść trochę swoich ojczyzn do Nowego Świata. Tak więc przejeżdżaliśmy m.in przez miejscowości o nazwie(pisownia oryginalna): Modena, Athens,Brussels,Malta, Hague,Cairo (na mapie całych Stanów znalazłam nawet Warsaw!). Zabawne i dziwne nazwy miasteczek są tu równie popularne,jak nazwy pochodzące od europejskich miast/państw. Przykładowo, jadąc w kierunku Lake George, możemy znaleźć m.in. Catskill i Fishkill...

6.Pralnie
Często na filmach (zwłaszcza tych z lat 90) bohaterowie korzystają z samoobsługowych pralni,czyli wielkich pomieszczeń wypełnionych pralko-suszarkami, gdzie, po wrzuceniu pieniędzy do automatu,wrzucasz pranie i odbierasz za te 2-3h. Nie przypuszczałam,że są jeszcze używane. No cóż, a jednak.
Pralnia w miejscowości Ticonderoga:

7. Niektóre rzeczy nie są tym,czym się wydają
Albo w konkretnym miejscu znajdujemy coś,czego byśmy się tam całkowicie w nim nie spodziewali.
Na przykład w kościele znaleźliśmy żel do mycia rąk.

W ogromnym papierniczym sklepie Staples namierzyliśmy cały dział z gotowymi drukami różnych pism urzędowych. Mieli tam nawet gotowe pozwy rozwodowe.

Najbardziej mnie zdziwiło jednak,że na środku (dosłownie na środku) Times Square (okolica raczej imprezowa) jest punkt poboru do amerykańskiej armii. Ktoś może powiedzieć "miejsce,jak każde inne", jednak mnie zaskoczyło.


8. Weterani i American Legion
Bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła i wręcz urzekła dbałość Amerykanów o weteranów. Co i rusz można było natknąć się na zbiórki pieniędzy, biegi i inne imprezy charytatywne im poświęcone. Działa tu także organizacja American Legion,zrzeszająca weteranów,którzy odsłużyli chociaż jeden dzień na wojnie (oczywiście nie bierze się pod uwagę dezerterów ani osób zwolnionych dyscyplinarnie) i organizuje dla nich spotkania i różne wydarzenia. Godna pozazdroszczenia dbałość o swoich bohaterów!



9.Znaki drogowe
Na koniec pozostawiłam mój ulubiony temat, a mianowicie - drogi i komunikacja samochodowa. Tutejsze rozwiązania mnie zafascynowały. Na przykład: jeśli chcesz przejść przez pasy,naciskasz guzik przy przejściu. Nic nowego. Tylko,że guzik wcale nie uruchamia zielonego światła(bo takowego na tym przejściu w ogóle nie ma), ale zapala migające lampki wzdłuż przejścia na jezdni. Nie ma opcji,żeby nie zauważyć pieszego.
Kolejny przykład: chcesz rano pojechać z Long Island do Nowego Jorku,np. do pracy. Drogi oczywiście zawalone. Ale ale! Na autostradzie jest taki "magiczny" pas, po którym w godzinach 6-8 rano i potem po południu, możesz jechać tylko,kiedy wieziesz w samochodzie min. 3 osoby (z kierowcą).! Dobra zachęta do ograniczania liczby samochodów na drogach,bo przecież ludzie zamiast stać w korkach w 3 samochodach,wolą sobie pomknąć lewym pasem bez koreczków.
No i na koniec te znaki! Jestem nimi po prostu urzeczona. Kiedy Vicky zorientowała się,że robię zdjęcia znakom, westchęła głęboko i powiedziała: " Ja wiem,nam,Amerykanom, trzeba wszystko tłumaczyć jak idiotom". No cóż. Jedno jest pewne,Amerykanie nie bawią się w żadne piktogramy,tylko walą na znakach całe zdania/wyrażenia. Z drugiej strony wszystko jest idealnie oznakowane- przed każdym zjazdem z autostrady na parking jest tablica,która nawet mówi, jakie lokale usługowe można tam znaleźć (wymienia dokładnie,że Mc Donalds, Dunkin Donuts itp.). Po drodze można także znaleźć znaki z fragmentami prawa stanowego,dotyczącego przewinień drogowych (co też jest bardzo praktyczne-nie wiem,jak bardzo prawa poszczególnych stanów różnią się między sobą w tym zakresie,ale i tak ciężko by było spamiętać wszystkie 50 regulacji).
Tak więc tutaj przedstawiam kilka z tych "dosłownych" znaków ( niestety nie udało mi się uwiecznić mojego faworyta (na to potrzeba aż 2 znaki)-przed przejazdem kolejowym - "zatrzymaj się na czerwonym tu(i strzałka) i nie stawaj na torach).
A oto kilka przykładów:

                                                                "Nie parkować nigdy"


Instrukcja przechodzenia przez jezdnię



                                                                 Jednokierunkowa

                                                                 
                                                                    Adoptuj drogę!


Martwy koniec,czyli po prostu ślepa ulica


Tak dla miłości, nie dla kłódek na Moście Brooklińskim.


                                               "Prawy pas musi skręcić w prawo"-klasyka gatunku!




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

5.3 Garść końcowych przemyśleń

Słów kilka o Golem. Jest to miejsce typowo wczasowe. Wzdłuż plaży ciągnie się długi rząd hoteli, a przed nimi mozaika złożona z kolorowych parasoli. Przez kawałek miejscowości ciągnie się deptak. Mateusz powiedział:"Nie napisałaś wcześniej, że deptak jak w Kołobrzegu". Tak więc piszę o tym teraz. Wieczorem cała ta turystyczna masa wylega na ten deptak, prezentując swoją opaleniznę i ciuszki (dlaczego nikt mi nie powiedział, że na każdy wieczór muszę mieć inną sukienkę...?!). To miejsce, poza rolą wybiegu, pełni też rolę handlową. Po prawej i lewej stronie można znaleźć stragany z pamiątkami i jedzeniem, atrakcje z wesołych miasteczek typu strzelnica czy samochodziki. I te ludzkie pielgrzymki tak chodzą w te i we wte, najpierw deptakiem, a potem brzegiem morza - deptak na szczęście nie ciągnie się przez całą miejscowość - do naszego hotelu już nie dociera, tak więc wieczorami mogliśmy spokojnie posiedzieć ma tarasie, bez tych chmar ludzi paradujących przed naszym nosem.

2.6. Debrecen i piękne winnice Tokaju

Rozpoczynam zwiedzanie wschodu Węgier! W mój pierwszy dzień w Hajdudorog obudziłam się wypoczęta. Ach,co za cudny poranek na węgierskiej wsi! Cisza, spokój, słońce i świeże powietrze... Sounds perfect! Spokojnie, nie poganiana przez nikogo, poszłam coś zjeść. Zasiedliśmy z Levim w kuchni, która warta jest poświęcenia jej kilku słów, ponieważ jest lekko niestandardowa. Tata Leviego zajmuje się handlem starociami, jeździ po całym kraju, skupuje, sprzedaje, ale co ładniejsze drobiazgi zostają właśnie w kuchni. Ściany całe zawieszone są starymi łyżkami, dzbanuszkami,garnuszkami i innymi przedmiotami użytku codziennego. Całości dopełniają ręcznie tkane ściereczki i obrusiki,niektóre z motywami kwiatowymi, inne z wierszykami i przysłowiami. Cała kuchnia ma w sobie coś niesamowitego i nieuchwytnego. Odbicie przeszłości? Zapach folkloru? Radość życia bez pędu i pośpiechu? Wiem jedno. Czuję się tu świetnie. Jakby miasto i cała cywilizacja była lata świetlne stąd. Nie chodzi o to,że ludzie tu n

2.4. Balaton-czyli jak żyć w kraju bez morza?

I tak zostałam sama w Siófok. Siófok?Sama? Cofnijmy się do początku,czyli do 15 sierpnia. Wraz z Beatą i jej mamą pojechałyśmy pociągiem z dworca Deli do Siófok,czyli największego miasta na południowym wybrzeżu Balatonu. Wikipedia pisze o Balatonie tak: Balaton, Jezioro Błotne  – największe  jezioro   Węgier  i zarazem  Europy Środkowej , położone w południowo-zachodnich Węgrzech, na  Nizinie Panońskiej , u południowych podnóży  Lasu Bakońskiego , około 80 km od  Budapesztu . Powierzchnia 592 km² Wymiary 77 × 14 km Głębokość • średnia • maksymalna 3,2 m 12,2 m Wysokość  lustra 104 m n.p.m. Podróż trwała króciutko,bo tylko 1,5h.W międzyczasie omal nie doprowadziłyśmy konduktora do zawału naszymi polskimi legitymacjami.Wybałuszył oczy,ale nic nie powiedział.Dobrzy ci Węgrzy,litościwi dla bratanków. :) Po drodze przejeżdzałyśmy przez Szekesfehervar,czyli dawną stolicę kraju( dopisać do listy "do zobaczenia" na następną podróż!). Po ponad godzinie tory kolejowe prawi