Przejdź do głównej zawartości

4.4 Nowy Jork - Dzień 2

Na szczęście drugiego dnia mieliśmy więcej chęci i energi do zwiedzania niż dnia poprzedniego. Zwłaszcza, że plany na dziś były ambitne. Mateusz załatwił sobie przed wyjazdem wycieczkę do nowojorskiej jednostki Straży Pożarnej. A strażacy, z całą swoją serdecznością, napisali maila, że po nas przyjadą. Tak więc, kiedy o 9.28 zeszliśmy do holu naszego hostelu, pan kapitan już na nas czekał i czerwonym busem z napisem FDNY (Fire Department of New York) zawiózł nas do dzielnic Queens, do jednostki specjalizującej się w ratownictwie chemicznym. Byliśmy wręcz onieśmieleni tą życzliwością . W jednostce przywitano nas jeszcze serdeczniej i w czasie, kiedy Mateusz był oprowadzany przez kolejne osoby po każdym samochodzie, Vicky i ja gadałysmy sobie z resztą strażaków. Było przesympatycznie 😊 Zaproszono nas nawet do kuchni, gdzie była herbatka, kawka, pączuszki i dalsze pogaduszki. Zostawiliśmy im trochę polskich gadżetów, w tym niezastąpione Ptasie Mleczko i krówki, a w zamian zostaliśmy obdarowani jednostkowymi koszulkami. Co z tego, że nie jestem strażakiem, i tak bardzo mi się podobało!












Serdecznościom nie było końca, bo nasz "szofer" na nas czekał i zaoferował podwózkę gdziekolwiek chcemy. A następny na naszej liście był Central Park. Tak więc znowu czerwonym busem przyjechaliśmy wygodnie i w miłej atmosferze z Queens na Manhattan i znaleźliśmy się w nowojorskiej oazie zieleni i spokoju. Otoczony drapaczami chmur (a jakże by inaczej) przeogromny Central Park jest przepiękny! Można tu piknikować, biegać, pływać łódkami, a nawet łowić ryby. Można tu spotkać także wiewiórki i żółwie. Central Park jest idealnym miejscem, żeby odpocząć od duchoty tego miasta (tak,oczywiście, byliśmy już oblepieni od stóp do głów).










Przeszliśmy przez połowę parku i skierowaliśmy się do Muzeum Historii Naturalnej,zahaczając po drodze o przepiękną mozaikę poświęconą Johnowi Lennonowi (po drugiej stronie jest Dakota Building, przed którym został zastrzelony).

Jeśli chodzi o samo muzuem, to wygląda ono, jak te muzea, do ktorych uczniowie chodzą w każdym amerykańskim filmie. Czyli na wstępie ogromne szkielety dinozaurów!




Muzeum jest przeogromne , w ponad 2 godziny zdążyliśmy pobieżnie przejrzeć,i to nie wszystkie sale! Zbiory opierają się na ukazaniu początków Wszechświata i Planety Ziemii, a także początków ludzkości i różnorodności kontynentów.




















Ku mojej wielkie radości załapaliśmy się także na tymczasową wystawę mumii egipskich i peruwiańskich. Wystawa nie tylko prezentowała oryginalne mumie i sakofagi, ale także rekonstrukcje twarzy na podstawie samej czaszki, dzięki czemu można było na trójwymiarowej figurze zobaczyć jak wyglądał prawdziwy starożytny Egipcjanin!
W końcu musieliśmy wyjść, bo już zamykali. W tym muzeum można by było siedzieć tydzień i chyba nie obejrzało by się całego...
Następnym punktem w naszym planie był spacer po Manhattanie i zakupy. Poszliśmy oczywiście do Fire Shopu 😂 Jak już przepuściliśmy trochę kasy, to postanowiliśmy pójść jeszcze na chwilę na Times Square. Człowiek na człowieku, więc nie zabawiliśmy tam długo, ale co zobaczyliśmy, to nasze.







Na koniec dnia naszła mnie jeszcze refleksja na temat metra. Okej, linii jest mnóstwo i można się dostać wszędzie 24/7, ale ma ono 3 ogromne wady.
1. Oznakowanie.
Za Chiny Ludowe nigdy nie wiedzieliśmy jak jechać, bo oni nie mogą normalnie napisać, że ta linia jedzie do (i tu nazwa końcowej stacji), tylko piszą w jakim mniej więcej kierunku jedzie metro. No to turysta jest skreślony, bo pojęcia "Uptown " i "Downtown",pomimo że znaczenie jest wiadome, są trochę niedookreślone... W dodatku czasami z obu peronów pociąg jedzie w tę samą stronę  pomimo różnych oznakowań(czyli zasada,że jak nie w tę, to w drugą stronę, się nie sprawdza). A,no i oczywiście niektóre linie się rozgałęziają, niektórymi musisz jechać na południe, żeby pojechać na północ, bo metro nagle zawraca. Nie na każdej stacji jest rozkład jazdy, więc nawet nie wiadomo, kiedy coś przyjedzie.
2. Temperatura.
Jeśli myślisz, że na wpół żywy z gorąca,schłodzisz się w metrze, to jesteś w błędzie! W samym pociągu owszem (pod warunkiem, że to jeden z tych nowszych), natomiast na stacji jest o kilka stopni więcej, niż na dworze. I zero wentylacji. Duchota taka, że nie można myśleć. Serio.
3. Labirynty schodów.
Przesiadka na inną linię? Proszę bardzo, ale najpierw musisz przejść nieskończone labirynty stromych schodów, i nawet jeśli nie masz ze sobą ciężkiego bagażu, to możesz naprawdę mieć dość. Ale to takie dwa w jednym - jedziesz do pracy i masz jogging przy okazji.
Reasumując, podziwiam Nowojorczyków, że dają radę z tą duchotą i tymi dziwnymi oznaczeniami. Ja po dwóch dniach już miałam dosyć, a chyba nawet w rok bym się nie nauczyła, w którą stronę jechać.









Komentarze

Popularne posty z tego bloga

5.3 Garść końcowych przemyśleń

Słów kilka o Golem. Jest to miejsce typowo wczasowe. Wzdłuż plaży ciągnie się długi rząd hoteli, a przed nimi mozaika złożona z kolorowych parasoli. Przez kawałek miejscowości ciągnie się deptak. Mateusz powiedział:"Nie napisałaś wcześniej, że deptak jak w Kołobrzegu". Tak więc piszę o tym teraz. Wieczorem cała ta turystyczna masa wylega na ten deptak, prezentując swoją opaleniznę i ciuszki (dlaczego nikt mi nie powiedział, że na każdy wieczór muszę mieć inną sukienkę...?!). To miejsce, poza rolą wybiegu, pełni też rolę handlową. Po prawej i lewej stronie można znaleźć stragany z pamiątkami i jedzeniem, atrakcje z wesołych miasteczek typu strzelnica czy samochodziki. I te ludzkie pielgrzymki tak chodzą w te i we wte, najpierw deptakiem, a potem brzegiem morza - deptak na szczęście nie ciągnie się przez całą miejscowość - do naszego hotelu już nie dociera, tak więc wieczorami mogliśmy spokojnie posiedzieć ma tarasie, bez tych chmar ludzi paradujących przed naszym nosem.

2.6. Debrecen i piękne winnice Tokaju

Rozpoczynam zwiedzanie wschodu Węgier! W mój pierwszy dzień w Hajdudorog obudziłam się wypoczęta. Ach,co za cudny poranek na węgierskiej wsi! Cisza, spokój, słońce i świeże powietrze... Sounds perfect! Spokojnie, nie poganiana przez nikogo, poszłam coś zjeść. Zasiedliśmy z Levim w kuchni, która warta jest poświęcenia jej kilku słów, ponieważ jest lekko niestandardowa. Tata Leviego zajmuje się handlem starociami, jeździ po całym kraju, skupuje, sprzedaje, ale co ładniejsze drobiazgi zostają właśnie w kuchni. Ściany całe zawieszone są starymi łyżkami, dzbanuszkami,garnuszkami i innymi przedmiotami użytku codziennego. Całości dopełniają ręcznie tkane ściereczki i obrusiki,niektóre z motywami kwiatowymi, inne z wierszykami i przysłowiami. Cała kuchnia ma w sobie coś niesamowitego i nieuchwytnego. Odbicie przeszłości? Zapach folkloru? Radość życia bez pędu i pośpiechu? Wiem jedno. Czuję się tu świetnie. Jakby miasto i cała cywilizacja była lata świetlne stąd. Nie chodzi o to,że ludzie tu n

2.4. Balaton-czyli jak żyć w kraju bez morza?

I tak zostałam sama w Siófok. Siófok?Sama? Cofnijmy się do początku,czyli do 15 sierpnia. Wraz z Beatą i jej mamą pojechałyśmy pociągiem z dworca Deli do Siófok,czyli największego miasta na południowym wybrzeżu Balatonu. Wikipedia pisze o Balatonie tak: Balaton, Jezioro Błotne  – największe  jezioro   Węgier  i zarazem  Europy Środkowej , położone w południowo-zachodnich Węgrzech, na  Nizinie Panońskiej , u południowych podnóży  Lasu Bakońskiego , około 80 km od  Budapesztu . Powierzchnia 592 km² Wymiary 77 × 14 km Głębokość • średnia • maksymalna 3,2 m 12,2 m Wysokość  lustra 104 m n.p.m. Podróż trwała króciutko,bo tylko 1,5h.W międzyczasie omal nie doprowadziłyśmy konduktora do zawału naszymi polskimi legitymacjami.Wybałuszył oczy,ale nic nie powiedział.Dobrzy ci Węgrzy,litościwi dla bratanków. :) Po drodze przejeżdzałyśmy przez Szekesfehervar,czyli dawną stolicę kraju( dopisać do listy "do zobaczenia" na następną podróż!). Po ponad godzinie tory kolejowe prawi