Przejdź do głównej zawartości

3.3 Nigdy nie będę za stara na zoo!

W niedzielę (do soboty jeszcze wrócę w innym poście) jedyną rzeczą zaplanowaną przez uniwersytet,była wycieczka do miejskiego ogrodu zoologicznego,czyli po prostu do zoo! Zastanawiałam się przez chwilę nad pojściem,ponieważ bilety nie należały do najtańszych( chyba taka już domena zoo),bo ulgowy bilet to koszt rzędu 30 zł... Po krótkim namyśle zadecydowałam jednak,że z racji tego,że ostatni raz byłam w zoo jako czternastolatka,czas powtórzyć tę przyjemność!
Budapesztańskie zoo obchodzi w tym roku 150 lecie. Jak się dowiedziałam, jest drugim najstarszym w Europie ( po austriackim) ogrodem zoologicznym. Mieści się w Varosliget,czyli lasku miejskim i zajmuje naprawdę sporą powierzchnię. Zoo zachwyciło mnie już na samym wejściu przepiękną bramą.


Najbardziej zaskoczyło mnie całe przestrzenne rozplanowanie zoo. Całość jest podzielona na kontynenty, a nie ,jak na ogół, na płazy,gady,ptaki itp. ( przynajmniej ja w takich zoo bywałam wcześniej). Tak więc można zobaczyć koło siebie zwierzęta,które na codzieneń żyją w tym samym ekosystemie. Wszystkiej jest wykończone ozdobami z danego kontynentu. Znajdziemy tu więc afrykańskie maski, australijskie ozdoby i mnóstwo zdjęć.  Ponadto same budynki to prawdziwe arcydzieła! Najbardziej zachwycił mnie pawilon słoni ( słoniowy Budda rządzi).






Nasza opiekunka z uniwersytetu stwierdziła,że "with 2 hours it will be enough". No coż,nie było. Chodziliśmy 4 godziny,a i tak nie zobaczyliśmy wszystkiego,bo zamykali :D 
Zaskoczyła mnie też mocno ilość "zwierząt-dzieci". Wydawało mi się,że w zoo rzadko kiedy rodzą się młode. Ale coż, widocznie dobry klimat Budaesztu służy nie tylko ludziom :P  Oczywiście nie mogłam się przestać rozczulać nad wszystkimi dzidziami żyrafkami i słonikami i małym kangurkiem (*.*). 
Ciekawym pomysłem jest to,że kazdy zwykły obywatel może "adoptować zwierzaka". W określonym czasie płaci więc za jego jedzenie, a na klatce adopcyjnego dziecka" wisi tabliczka z nazwiskiem "rodzica".
To było zdecydowanie dobrze wydane 30 zł! Po raz pierwszy w życiu zobaczyłam na żywo mrówkojada (nie przypuszczałam,że jest taki wielki)!
Na zakończenie dzielę się kilkoma zdjęcami (zaspany lew jest zdecydowanie moim ulubieńcem :D).






























Komentarze

Popularne posty z tego bloga

5.3 Garść końcowych przemyśleń

Słów kilka o Golem. Jest to miejsce typowo wczasowe. Wzdłuż plaży ciągnie się długi rząd hoteli, a przed nimi mozaika złożona z kolorowych parasoli. Przez kawałek miejscowości ciągnie się deptak. Mateusz powiedział:"Nie napisałaś wcześniej, że deptak jak w Kołobrzegu". Tak więc piszę o tym teraz. Wieczorem cała ta turystyczna masa wylega na ten deptak, prezentując swoją opaleniznę i ciuszki (dlaczego nikt mi nie powiedział, że na każdy wieczór muszę mieć inną sukienkę...?!). To miejsce, poza rolą wybiegu, pełni też rolę handlową. Po prawej i lewej stronie można znaleźć stragany z pamiątkami i jedzeniem, atrakcje z wesołych miasteczek typu strzelnica czy samochodziki. I te ludzkie pielgrzymki tak chodzą w te i we wte, najpierw deptakiem, a potem brzegiem morza - deptak na szczęście nie ciągnie się przez całą miejscowość - do naszego hotelu już nie dociera, tak więc wieczorami mogliśmy spokojnie posiedzieć ma tarasie, bez tych chmar ludzi paradujących przed naszym nosem.

2.6. Debrecen i piękne winnice Tokaju

Rozpoczynam zwiedzanie wschodu Węgier! W mój pierwszy dzień w Hajdudorog obudziłam się wypoczęta. Ach,co za cudny poranek na węgierskiej wsi! Cisza, spokój, słońce i świeże powietrze... Sounds perfect! Spokojnie, nie poganiana przez nikogo, poszłam coś zjeść. Zasiedliśmy z Levim w kuchni, która warta jest poświęcenia jej kilku słów, ponieważ jest lekko niestandardowa. Tata Leviego zajmuje się handlem starociami, jeździ po całym kraju, skupuje, sprzedaje, ale co ładniejsze drobiazgi zostają właśnie w kuchni. Ściany całe zawieszone są starymi łyżkami, dzbanuszkami,garnuszkami i innymi przedmiotami użytku codziennego. Całości dopełniają ręcznie tkane ściereczki i obrusiki,niektóre z motywami kwiatowymi, inne z wierszykami i przysłowiami. Cała kuchnia ma w sobie coś niesamowitego i nieuchwytnego. Odbicie przeszłości? Zapach folkloru? Radość życia bez pędu i pośpiechu? Wiem jedno. Czuję się tu świetnie. Jakby miasto i cała cywilizacja była lata świetlne stąd. Nie chodzi o to,że ludzie tu n

2.4. Balaton-czyli jak żyć w kraju bez morza?

I tak zostałam sama w Siófok. Siófok?Sama? Cofnijmy się do początku,czyli do 15 sierpnia. Wraz z Beatą i jej mamą pojechałyśmy pociągiem z dworca Deli do Siófok,czyli największego miasta na południowym wybrzeżu Balatonu. Wikipedia pisze o Balatonie tak: Balaton, Jezioro Błotne  – największe  jezioro   Węgier  i zarazem  Europy Środkowej , położone w południowo-zachodnich Węgrzech, na  Nizinie Panońskiej , u południowych podnóży  Lasu Bakońskiego , około 80 km od  Budapesztu . Powierzchnia 592 km² Wymiary 77 × 14 km Głębokość • średnia • maksymalna 3,2 m 12,2 m Wysokość  lustra 104 m n.p.m. Podróż trwała króciutko,bo tylko 1,5h.W międzyczasie omal nie doprowadziłyśmy konduktora do zawału naszymi polskimi legitymacjami.Wybałuszył oczy,ale nic nie powiedział.Dobrzy ci Węgrzy,litościwi dla bratanków. :) Po drodze przejeżdzałyśmy przez Szekesfehervar,czyli dawną stolicę kraju( dopisać do listy "do zobaczenia" na następną podróż!). Po ponad godzinie tory kolejowe prawi