Przejdź do głównej zawartości

3.0 Budapest one more time!

Pomimo że siedzę już w auli Wydziału Nauk Humanistycznych uniwersytetu budapesztańskiego,wciąż nie mogę uwierzyć, że już jestem ponownie na Węgrzech!Może to przez to,że poprzednie podróże tutaj były bardzo mocno wyczekiwane,a ta,pomimo że planowana od dawna, przyszła znienacka. Przygotowania do Światowych Dni Młodzieży pochłonęły mnie całkowicie, a wrażenia z tamtego czasu (który, nota bene, zakończył się wczoraj...) wciąż mocno siedzą mi w głowie i sercu. Może dlatego tak ciężko mi uwierzyć, że właśnie rozpoczynam moją, wymarzoną od roku, przygodę!
To mój piąty (!) raz w Budapeszcie, ale pierwszy raz kiedy jestem tu sama. Stresik jest, bo przecież podróżowanie samemu nie należy do najprostszych.  Jednakże Budapeszt jest miejscem, które znam, kocham i gdzie czuję się bezpiecznie. Co za tym idzie, komfort poruszania się po mieście jest naprawdę duży.
Na kursie spędzę dwa tygodnie. Trzeci tydzień będzie typowo rekreacyjny, bo dołączą moi rodzice i siostra i mamy w planach trochę pozwiedzać Węgry.
Summer University na Eötvös Loránd Tudományegytem (ELTE), czyli budapesztanskim uniwersytecie, to wakacyjny kurs językowy, przewidziany zarówno dla studentów z Erasmusa, jak i dla każdego,kto ma ochotę uczyć się węgierskiego. Trwa 2,3 lub 4 tygodnie i łączy naukę języka węgierskiego z poznawaniem kultury i zabytków Węgier.
O godzinie 10 przywitano nas, uczniów, w jednej z sal uniwersytetu. Wszystko odbyło się bardzo oficjalnie. Należy tu zaznaczyć,że samo przyjęcie na kurs wiązało się z przesłaniem przez ELTE listu "przyjmujacego" z podpisem rektora oraz dopiskiem, że "powyższe pismo może być pomocne w momencie ubiegania się o przyjęcie na studia na Węgrzech". W momencie rejestracji obdarowano nas teczkami z informacjami o uniwersytecie,tak więc poczułam się jak najprawdziwszy budapesztański student! I to pomimo, że byłam ledwie żywa, bo właśnie zarwałam czwartą noc z rzędu...

ELTE zostało założone w 1635 roku. Campus główny jest położony w centrum miasta, ale jest naprawdę klimatyczny. Już teraz mogę powiedzieć,że moim ulubionym miejscem jest stołówka 😂 I nie tylko dlatego,że wiecznie głodnam,ale dlatego,że jest położona na czymś w rodzaju dziedzińca, tyle że z przeszklonym dachem ❤.





Po przerwie obiadowej czas był na pierwszą lekcję języka! Po teście poziomujacym, który pisaliśmy przed obiadem, trafiłam do grupy nazwanej "false - begginer", czyli do grupy, w której ludzie niby coś tam umieją, ale bez szaleństw. W sam raz dla mnie!  Często ludzie mnie pytają, dlaczego uczę się węgierskiego.Po co mi to? Wiem,to trochę dziwne, ale dziś zadziwię Was jeszcze bardziej. W mojej grupie, na 10 osób, nie dość że nie mam żadnego innego Polaka, to Europejczyków jest tylko 4... Skład osobowy przedstawia się następująco: dwie Koreanki, dwie Kanadyjki, dwoje Anglików, Amerykanin,Irakijczyk, Serbka i ja. No bo jeszcze rozumiecie, Polak Węgier dwa bratanki, ale Koreańczycy...? :o
Ludzie, którzy przyjechali na kurs ( a należy tu zaznaczyć,że są ludzie z dalekich stron- Azjaci,a nawet Nowozelandczycy :o) są dosyć hermetyczni. Przyjechali tu wraz ze swoimi znajomymi (chyba wszyscy oprócz mnie tak zrobili...?) i głównie trzymają się w swoich grupach. Trochę się to zmieniło po wspólnej integracji na wyspie Małgorzaty, gdzie udaliśmy się po zajęciach wspólnie z naszymi opiekunami z uniwersytetu. Takim trafem i ja zyskałam nowych znajomych (wyjątkowo Polacy) , z którymi spędziłam miły wieczór nad Dunajem. Najlepszy był moment,kiedy okazało się, że jeden z tych chłopaków też był na ŚDM w Krakowie i jechaliśmy o tej samej porze do Budapesztu 😂.
[kilka zdjęć z naszego spaceru na wyspę ]




Z innych refleksji,to przywołam tutaj tę odwiecznie oczywistą: Budapeszt łączy ludzi! Podczas przerwy obiadowej postanowiłam skorzystać z okazji i zrobić zakupy w pobliskim sklepie. Jakie było moje zdziwienie, gdy napotkalam znajome twarze,a dokładniej dwóch wolontariuszy śdm z mojej parafii! Co roku, kiedy jestem na Węgrzech, spotykam tu przeróżnych znajomych, z którymi czasem nie mogę się spotkać po kilka lat,pomimo że mieszkamy w tym samym mieście 😂.  Musi to naprawdę dziwnie wyglądać, kiedy ja,Polka z krwi i kości, kiedy udzielam swoim rodakom informacji co zrobić, gdzie pójść i co zjeśc w Budapeszcie... Ale cóż, takie życie wielbiciela Budapesztu!
I na koniec, kilka ujęć z okien mieszkanka, w którym mieszkam ❤❤❤



Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

5.3 Garść końcowych przemyśleń

Słów kilka o Golem. Jest to miejsce typowo wczasowe. Wzdłuż plaży ciągnie się długi rząd hoteli, a przed nimi mozaika złożona z kolorowych parasoli. Przez kawałek miejscowości ciągnie się deptak. Mateusz powiedział:"Nie napisałaś wcześniej, że deptak jak w Kołobrzegu". Tak więc piszę o tym teraz. Wieczorem cała ta turystyczna masa wylega na ten deptak, prezentując swoją opaleniznę i ciuszki (dlaczego nikt mi nie powiedział, że na każdy wieczór muszę mieć inną sukienkę...?!). To miejsce, poza rolą wybiegu, pełni też rolę handlową. Po prawej i lewej stronie można znaleźć stragany z pamiątkami i jedzeniem, atrakcje z wesołych miasteczek typu strzelnica czy samochodziki. I te ludzkie pielgrzymki tak chodzą w te i we wte, najpierw deptakiem, a potem brzegiem morza - deptak na szczęście nie ciągnie się przez całą miejscowość - do naszego hotelu już nie dociera, tak więc wieczorami mogliśmy spokojnie posiedzieć ma tarasie, bez tych chmar ludzi paradujących przed naszym nosem.

2.6. Debrecen i piękne winnice Tokaju

Rozpoczynam zwiedzanie wschodu Węgier! W mój pierwszy dzień w Hajdudorog obudziłam się wypoczęta. Ach,co za cudny poranek na węgierskiej wsi! Cisza, spokój, słońce i świeże powietrze... Sounds perfect! Spokojnie, nie poganiana przez nikogo, poszłam coś zjeść. Zasiedliśmy z Levim w kuchni, która warta jest poświęcenia jej kilku słów, ponieważ jest lekko niestandardowa. Tata Leviego zajmuje się handlem starociami, jeździ po całym kraju, skupuje, sprzedaje, ale co ładniejsze drobiazgi zostają właśnie w kuchni. Ściany całe zawieszone są starymi łyżkami, dzbanuszkami,garnuszkami i innymi przedmiotami użytku codziennego. Całości dopełniają ręcznie tkane ściereczki i obrusiki,niektóre z motywami kwiatowymi, inne z wierszykami i przysłowiami. Cała kuchnia ma w sobie coś niesamowitego i nieuchwytnego. Odbicie przeszłości? Zapach folkloru? Radość życia bez pędu i pośpiechu? Wiem jedno. Czuję się tu świetnie. Jakby miasto i cała cywilizacja była lata świetlne stąd. Nie chodzi o to,że ludzie tu n

2.4. Balaton-czyli jak żyć w kraju bez morza?

I tak zostałam sama w Siófok. Siófok?Sama? Cofnijmy się do początku,czyli do 15 sierpnia. Wraz z Beatą i jej mamą pojechałyśmy pociągiem z dworca Deli do Siófok,czyli największego miasta na południowym wybrzeżu Balatonu. Wikipedia pisze o Balatonie tak: Balaton, Jezioro Błotne  – największe  jezioro   Węgier  i zarazem  Europy Środkowej , położone w południowo-zachodnich Węgrzech, na  Nizinie Panońskiej , u południowych podnóży  Lasu Bakońskiego , około 80 km od  Budapesztu . Powierzchnia 592 km² Wymiary 77 × 14 km Głębokość • średnia • maksymalna 3,2 m 12,2 m Wysokość  lustra 104 m n.p.m. Podróż trwała króciutko,bo tylko 1,5h.W międzyczasie omal nie doprowadziłyśmy konduktora do zawału naszymi polskimi legitymacjami.Wybałuszył oczy,ale nic nie powiedział.Dobrzy ci Węgrzy,litościwi dla bratanków. :) Po drodze przejeżdzałyśmy przez Szekesfehervar,czyli dawną stolicę kraju( dopisać do listy "do zobaczenia" na następną podróż!). Po ponad godzinie tory kolejowe prawi