Przejdź do głównej zawartości

1.8. La noche de San Juan en la playa-czyli jak spędzić noc świętojańską w Hiszpanii

Zwyczaj obchodzenia nocy świętojańskiej,w Polsce odchodzi już do lamusa. Skakanie przez ognisko i puszczanie wianków na wodzie kojarzy się już tylko z ludowymi podaniami,a noc podczas której wiosna staje się latem,przechodzi u nas prawie niezauważenie.
W Andaluzji ta noc jest jak najbardziej świętowana. Wszyscy jadą na plażę,aby przywitać lato. W zależności od miejsca są to występy na plaży,bądź siedzenie w gronie przyjaciół dookoła ogniska. W Puerto de Santa María praktykuje się tę drugą opcję.
O godzinie 21.30 pojechałyśmy wraz z naszymi Hiszpankami i jej przyjaciółmi(w sumie 8 osób) pociągiem z Jerez do wyżej wymienionego miasteczka. Cały pociąg był zawalony ludźmi jadącymi w to samo miejsce i tak jak my,wiozącymi torby pełne jedzenia,picia,parasole plażowe,namioty i mnóstwo innych rzeczy. Następnie cała ta chmara udała się na przystanek autobusowy,aby złapać ostatni autobus na plażę(jest oddalona od stacji o ok.10km). Autobus nie raczył przyjechać(jak w taki dzień ostatni autobus na plażę może nie przyjechać...?!) i byliśmy zmuszeni,jak większość ludzi,wziąć taksówkę(wyniosło nas to 10€ dzielone na 4 osoby). Podjechaliśmy aż pod wejście na plażę i wraz z rzeką ludzi "popłynęliśmy" nad ocean. Ludzi było już naprawdę dużo i wciąż ich przybywało. Wkońcu udało nam się znaleźć miejsce przy murze,gdzie zbudowaliśmy nasz obóz przejściowy. Folia malarska,dwa wielkie parasole plażowe i wszystkie te nasze bagaże,jedzenie,picie,bluzy,ręczniki i dużo,dużo więcej... Dziewczyny udały na poszukiwanie materiału na opał i wróciły z jakimiś zeszytami od matmy i gałęziami(nie wnikam...). Rozpaliliśmy ognisko i rozpoczeliśmy hiszpański rytuał pisania życzeń w noc św. Jana. Każdy z nas napisał swoje życzenie i wrzucił je w ognisko. Napisałam swoje po hiszpańsku,bo już myślę w tym języku lub przynajmniej wplatam hiszpańskie słowa do polskiego.
Całą noc spędziliśmy siedząc przy ognisku, na przemian podsycając je i chodząc na poszukiwanie nowego opału. Dużo rozmawialiśmy i śmialiśmy się.Dzięki ognisku w ogóle nie czuliśmy zimna,pomimo że w prowincji Kadyks,z racji bliskości oceanu, kiedy tylko zachodzi słonce,robi się naprawdę bardzo zimno,niezależnie od tego ile stopni było w dzień. W międzyczasie przykolegowali się jacyś chłopcy(niektórzy o wątpliwej orientacji) i siedzieli jak te darmozjazdy,korzystając z naszego ognia i czekając aż dziewczyny się zajmą podsycaniem go. Kiedy spróbowali sami wyszło,że nie bardzo wiedzą co robią. Niektórzy chyba nie rozumieją,że do ognia nie wrzuca się plastiku...
O godzinie 5,kiedy planowałam położyć się spać i szukałam w ciemności śpiwora,ktoś nagle krzyknął,że jest bójka.Zobaczyłam jak latają butelki i robijają się o kamienny mur,a potem na to szkło lecą ludzie. Zebraliśmy szybko nasz mini obóz i uciekliśmy w inną część plaży. Tam rozłożyliśmy rzeczy na nowo. Wsłuchując się w szum oceanu o poranku, szybko zasnęłam. Po 15 minutach Nina mnie obudziła,że musimy iść,żeby zdążyć na autobus. Szliśmy jakieś 15 minut do przystanku.Po drodze mijaliśmy taki syf,że aż ciężko sobie to wyobrazić.Wszędzie butelki,kubki i różne dziwne rzeczy,które na pewno nie powinny się tam znaleźć. No i oczywiście niesamowity smród,bo totalny brak łazienek zmuszał do różnych dziwnych zachowań... Na przystanku zobaczyliśmy chmarę ludzi śpiących na trawie i ławkach,czekając na autobus. Podczas czekania mijały nas samochody pełne ludzi wracających z plaży. Prawie wszyscy patrzyli się na oczekujących i szyderczo się śmiali/machali/pokazywali nas palcami. Szczytem wszystkiego byli jedni,którzy specjalnie dwukrotnie objechali rondo,żeby się z nas pośmiać.Kultura umarła.Autobus spóznił się 15 minut(a my już zaczęliśmy iść na piechotę,na szczęście udało się zawrócić),a ponieważ można do niego wsiąść tylko pierwszymi drzwiami,bo bilety można kupić tylko u kierowcy,stał kolejne 15 zanim wszyscy bilety zakupili. Tak więc jechaliśmy w ścisku i wśród zapachu dymu z ogniska. Leciały teksty w stylu: 'szofer szybciej,bo mam biegunkę', co pół autobusu poparło,skandując: 'pier-dnij,pier-dnij!' Co za kraj! Autobus omijał niektóre przystanki,wiedząc że ludzie i tak się nie zmieszczą. Kiedy podjeżdżał na przystanek,na oczach oczekujących malowało się przerażenie. No cóż,to jedyna taka noc w roku...
Dotarliśmy do Jerez o 8.45 w deszczu(dobrze że dopiero teraz). Spałam aż do 17.20. Umyłam włosy,lecz wciąż śmierdzą dymem.Ech.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

5.3 Garść końcowych przemyśleń

Słów kilka o Golem. Jest to miejsce typowo wczasowe. Wzdłuż plaży ciągnie się długi rząd hoteli, a przed nimi mozaika złożona z kolorowych parasoli. Przez kawałek miejscowości ciągnie się deptak. Mateusz powiedział:"Nie napisałaś wcześniej, że deptak jak w Kołobrzegu". Tak więc piszę o tym teraz. Wieczorem cała ta turystyczna masa wylega na ten deptak, prezentując swoją opaleniznę i ciuszki (dlaczego nikt mi nie powiedział, że na każdy wieczór muszę mieć inną sukienkę...?!). To miejsce, poza rolą wybiegu, pełni też rolę handlową. Po prawej i lewej stronie można znaleźć stragany z pamiątkami i jedzeniem, atrakcje z wesołych miasteczek typu strzelnica czy samochodziki. I te ludzkie pielgrzymki tak chodzą w te i we wte, najpierw deptakiem, a potem brzegiem morza - deptak na szczęście nie ciągnie się przez całą miejscowość - do naszego hotelu już nie dociera, tak więc wieczorami mogliśmy spokojnie posiedzieć ma tarasie, bez tych chmar ludzi paradujących przed naszym nosem....

2.6. Debrecen i piękne winnice Tokaju

Rozpoczynam zwiedzanie wschodu Węgier! W mój pierwszy dzień w Hajdudorog obudziłam się wypoczęta. Ach,co za cudny poranek na węgierskiej wsi! Cisza, spokój, słońce i świeże powietrze... Sounds perfect! Spokojnie, nie poganiana przez nikogo, poszłam coś zjeść. Zasiedliśmy z Levim w kuchni, która warta jest poświęcenia jej kilku słów, ponieważ jest lekko niestandardowa. Tata Leviego zajmuje się handlem starociami, jeździ po całym kraju, skupuje, sprzedaje, ale co ładniejsze drobiazgi zostają właśnie w kuchni. Ściany całe zawieszone są starymi łyżkami, dzbanuszkami,garnuszkami i innymi przedmiotami użytku codziennego. Całości dopełniają ręcznie tkane ściereczki i obrusiki,niektóre z motywami kwiatowymi, inne z wierszykami i przysłowiami. Cała kuchnia ma w sobie coś niesamowitego i nieuchwytnego. Odbicie przeszłości? Zapach folkloru? Radość życia bez pędu i pośpiechu? Wiem jedno. Czuję się tu świetnie. Jakby miasto i cała cywilizacja była lata świetlne stąd. Nie chodzi o to,że ludzie tu n...

5.2 Just give me one day in Tirana

Wycieczki oferowane przez biuro podróży w Albanii nie należą do najtańszych. Chcieliśmy zwiedzić stolicę tego kraju, ale nie za 45 euro... Zapytaliśmy więc rezydentki, czy jest możliwość dotarcia do  Tirany na własną rękę (mieszkamy ok. 40 minut drogi autobusem od stolicy). Odpowiedziała, że owszem. Musimy tylko złapać autobus do Durres, następnie autobus na przedmieścia Tirany i autobus miejski do centrum. Brzmi zawile? A jak dodam, że te autobusy nie posiadają rozkładów? Dusza podróżników jednak zwyciężyła, bo w niedzielę, zaraz po śniadaniu poszliśmy na nasz ulubiony przystanek (ten, na którym trzeba czekać po drugiej stronie ulicy bo jest ona tak wąska, że drugiego pobocza właściwie nie ma). Tym razem nie mieliśmy już tyle szczęścia, bo czekaliśmy ok 20 minut, ale okej, jest, jedziemy. W Durres nie zdążyliśmy nawet pomyśleć, gdzie mógłby być autobus do Tirany, ponieważ z pomocą przyszli lokalni naganiacze. Na całym placu przy busach stają panowie wykrzykujący nazwy miast, ...