Przejdź do głównej zawartości

1.4 Velázquez,Goya,Picasso,Dalí,prehistoria i Arabowie,czyli weekendowy maraton muzealny

Piątek także przywitał nas upałem. Dziś,planem Beaty, pojechałyśmy na przejażdzkę Teleférico czyli kolejką linową. Wyrusza się z jednego z madryckich wzgórz,aby dotrzeć na kolejne,mijając w dole Casa del Campo(dzielnica Madrytu?). Casa del Campo wygląda jak górzysty step albo sawanna. Sucha,żółta ziemia,niskie drzewa i rośliny o kolczastych liściach. Poczułyśmy się,jakbyśmy nagle przeniosły się w przestrzeni do zupełnie innego kraju. Zazdroszczę madrytczykom,że posiadają w swoim mieście takie miejsce. U podnóża wzgórza znajdują się ścieżki rowerowe,pełne zarówno rowerzystów jak i biegaczy. Kiedy pójdzie się trochę dalej,znajdziemy się przy jeziorze,otoczonym kawiarniami i lokalami oferującymi noclegi. Tutaj z kolei człowiek czuje się jak nad którymś z naszych polskich jezior. Aż trudno uwierzyć,że nie opuściłyśmy metropolii!
Następnie pojechałyśmy do pierwszego w ten weekend muzeum-Museo del Prado. Byłam tam już raz,trzy lata temu, ale zobaczenie znów Goyi czy Velázqueza było zbyt kuszące,zwłaszcza że dla uczniów między 18 i 25 rokiem życia bilety są za darmo! Mało nie padłam ze śmiechu jak pani w kasie studiowała z poważną miną nasze polskie szkolne legitymacje :p Co tu dużo pisać o Prado. Kto lubi sztukę i choć trochę się w niej orientuje, przynajmniej raz w życiu powinien się tam znaleźć. Wszechobecny duch sztuki unosi się tam naprawdę w dużej dawce. Miło się tak "odchamić". :p
W sobotę kontynuowałyśmy maraton z muzeami. Tym razem MAN- Museo Arqueológico Nacional. Chciałam je zwiedzić podczas mojej pierwszej podróży do Madrytu,ale było wtedy w półrocznym remoncie. Ci,którzy je remontowali,nie próżnowali, ponieważ muzeum prezentuje się naprawdę okazale. Kilka pięter-od prehistorii aż do XIX wieku. A wszystko przedstawione w bardzo przystępny,także dla dzieci,sposób. Dużo filmów i innych interaktywnych rzeczy. Świetnie :) Oczywiście najbardziej podobały mi się sale poświęcone Al-Ándalus(ach ta arabska architektura!). W sobotni wieczór spotkałyśmy się także z koleżankami Beaty,przemiłymi Hiszpankami,które pokazały nam sympatyczny i tani bar przy Puerta del Sol.
Ostatni dzień maratonu z muzeami przypadł na niedzielę. Ale wpierw odwiedziłyśmy pchli targ El Rastro. Sprzedają tam wszystko-ubrania,biżuterię,flagi,pamiątki,a nawet noże(?). I wszystko po naprawdę świetnych cenach! Po kilku chwilach musiałyśmy już uciekać,bo jeszcze jeden stragan i zostałybyśmy bez kasy!
Ponieważ była niedziela, postanowiłyśmy pójść do kościoła. Nie mogło paść na nic innego,jak na Catedral de Santa María de Almudena-piękną i ogromną bazylikę. W internecie znalazłyśmy rozpiskę mszy,jednak w rzeczywistości wcale tak nie było(pomimo,że siostra zakonna w bazylice powiedziała,że tak,owszem,będzie msza o 13.30). Jednak kiedy zgaszono wszystkie świece w kościele,stwierdziłam,że chyba jednak nie. :D Okazało się,że najbliższa msza dopiero o 18... Więc co miałyśmy zrobić? Poszłyśmy jeść :D Ale nie byle gdzie-do 100 montaditos. Już tłumaczę czym jest ten bar. Montaditos to takie przekąski,często w formie małych kanapeczek. Są także sałatki,frytki i słodycze. W sumie wszystkiego jest 100. Dwa razy w tygodniu są promocje i wszystko kosztuje 1€. Wszystkim podróżującym kiedykolwiek do Hiszpanii,zdecydowanie polecam-to o wiele lepsze niż McDonald :p
Po jedzeniu kontynuowałyśmy wycieczkę po muzeach. Tym razem Centro Nacional De Arte Reína Sofía,czyli innymi słowy,Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Picasso,Dalí,Joan Miró i wielu,wielu innych. Bardzo mi się podobało. Było tam trochę dziwnych i psychodelicznych filmów i zdjęć,ale,o dziwo,przypadły mi do gustu :D Obejrzałyśmy także czasową wystawę pt. "Playgrounds". Nie wpadłabym chyba na pomysł,żeby zrobić wystawę złożoną głownie ze zdjęć różnych placów zabaw plus dodania pomieszczenia z różowo-fioletowym światłem,dziwnymi ogłosami z głośnika i wielką huśtawką,oczywiście do huśtania się :p Wszystkim miłośnikom dwudziesto i dwudziestopierwszowiecznej sztuki zdecydowanie polecam Muzeum Reína Sofía,zwłaszcza że mają godziny,w których wejście jest za darmo :)
Obiecałam,że napiszę też coś o tym,jak Hiszpanie znieśli porażkę swojej drużyny w czwartkowym meczu :p. Następnego dnia po meczu wciąż można było zobaczyć ludzi ubranych w koszulki reprezentacji,czyli wygląda na to,że wstyd jeszcze nie jest bardzo drastyczny. Sami zagadują nas czy widziałyśmy mecz.Kiedy odpowiadamy,że tak,kręcą ze smutkiem głowami i mówią,że brak im słów. Hiszpanie nie są przyzwyczajeni do takich porażek w piłce nożnej... W telewizji,w rogu wyświetla się #laRojaSiPuede(tak,nasza reprezentacja może),czyli wciąż zagrzewają swoich do walki i próbuja sami siebie przekonać,że nie wszystko stracone. Z drugiej strony jednak w wiadomościach podali,że drastycznie spadła sprzedaż koszulek i szalików La Roja. Sezonowcy? :D

Zdjęcia:
Piątek
1. Mozaika na stacji metra
2 i 3 Dwie plansze przy wejściu do metra: Gratulacje,właśnie zmniejszyłeś zanieczyszczenie powietrza i Gratulacje,właśnie zmniejszyłeś korki w mieście - kampania madryckiego metra :)
4.kolejka Telefėrico
5,6 i 7. Widok z kolejki
8. Przy stacji kolejki :)
9.kolczasta roślinność w Casa del Campo
10 i 11. Casa del Campo
12. Stacja metra Lago(Casa del Campo)-wygląda jak latarnia morska :)
13. Słitfocia ja i Prado :p
14.Stacja kolejowa Atocha
Sobota:
15. Puerta de Álcala
16-21. Muzeum archeologiczne
22.Puerta del Sol
Niedziela:
23 i 24. Catedra Almudena
25. Cien Montaditos
26. Psychodelia Muzeum Reína Sofía
27-30. Muzeum Reína Sofía
31. Psychodeliczna huśtawka w Reína Sofía :D (zdjęcie robione bez żadnego filtra)

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

5.3 Garść końcowych przemyśleń

Słów kilka o Golem. Jest to miejsce typowo wczasowe. Wzdłuż plaży ciągnie się długi rząd hoteli, a przed nimi mozaika złożona z kolorowych parasoli. Przez kawałek miejscowości ciągnie się deptak. Mateusz powiedział:"Nie napisałaś wcześniej, że deptak jak w Kołobrzegu". Tak więc piszę o tym teraz. Wieczorem cała ta turystyczna masa wylega na ten deptak, prezentując swoją opaleniznę i ciuszki (dlaczego nikt mi nie powiedział, że na każdy wieczór muszę mieć inną sukienkę...?!). To miejsce, poza rolą wybiegu, pełni też rolę handlową. Po prawej i lewej stronie można znaleźć stragany z pamiątkami i jedzeniem, atrakcje z wesołych miasteczek typu strzelnica czy samochodziki. I te ludzkie pielgrzymki tak chodzą w te i we wte, najpierw deptakiem, a potem brzegiem morza - deptak na szczęście nie ciągnie się przez całą miejscowość - do naszego hotelu już nie dociera, tak więc wieczorami mogliśmy spokojnie posiedzieć ma tarasie, bez tych chmar ludzi paradujących przed naszym nosem....

2.6. Debrecen i piękne winnice Tokaju

Rozpoczynam zwiedzanie wschodu Węgier! W mój pierwszy dzień w Hajdudorog obudziłam się wypoczęta. Ach,co za cudny poranek na węgierskiej wsi! Cisza, spokój, słońce i świeże powietrze... Sounds perfect! Spokojnie, nie poganiana przez nikogo, poszłam coś zjeść. Zasiedliśmy z Levim w kuchni, która warta jest poświęcenia jej kilku słów, ponieważ jest lekko niestandardowa. Tata Leviego zajmuje się handlem starociami, jeździ po całym kraju, skupuje, sprzedaje, ale co ładniejsze drobiazgi zostają właśnie w kuchni. Ściany całe zawieszone są starymi łyżkami, dzbanuszkami,garnuszkami i innymi przedmiotami użytku codziennego. Całości dopełniają ręcznie tkane ściereczki i obrusiki,niektóre z motywami kwiatowymi, inne z wierszykami i przysłowiami. Cała kuchnia ma w sobie coś niesamowitego i nieuchwytnego. Odbicie przeszłości? Zapach folkloru? Radość życia bez pędu i pośpiechu? Wiem jedno. Czuję się tu świetnie. Jakby miasto i cała cywilizacja była lata świetlne stąd. Nie chodzi o to,że ludzie tu n...

5.2 Just give me one day in Tirana

Wycieczki oferowane przez biuro podróży w Albanii nie należą do najtańszych. Chcieliśmy zwiedzić stolicę tego kraju, ale nie za 45 euro... Zapytaliśmy więc rezydentki, czy jest możliwość dotarcia do  Tirany na własną rękę (mieszkamy ok. 40 minut drogi autobusem od stolicy). Odpowiedziała, że owszem. Musimy tylko złapać autobus do Durres, następnie autobus na przedmieścia Tirany i autobus miejski do centrum. Brzmi zawile? A jak dodam, że te autobusy nie posiadają rozkładów? Dusza podróżników jednak zwyciężyła, bo w niedzielę, zaraz po śniadaniu poszliśmy na nasz ulubiony przystanek (ten, na którym trzeba czekać po drugiej stronie ulicy bo jest ona tak wąska, że drugiego pobocza właściwie nie ma). Tym razem nie mieliśmy już tyle szczęścia, bo czekaliśmy ok 20 minut, ale okej, jest, jedziemy. W Durres nie zdążyliśmy nawet pomyśleć, gdzie mógłby być autobus do Tirany, ponieważ z pomocą przyszli lokalni naganiacze. Na całym placu przy busach stają panowie wykrzykujący nazwy miast, ...