Przejdź do głównej zawartości

5.1 Jak jest w Durres?

Jadąc na wakacje, nie potrafię usiedzieć w miejscu. Myśl o tym, że po powrocie z tygodniowego wyjazdu na pytanie co udało mi się zobaczyć, odpowiedziałabym "yyy, plażę...?", wprawia mnie w zażenowanie. Dlatego, po jednym dniu spędzonym w całości na plaży, drugiego dnia wybraliśmy się na wycieczkę do oddalonego o ok. 7 km Durres. Jak już wspominałam wcześniej, jest to drugie największe miasto w Albanii, liczące ok. 200 tys. mieszkańców. Posiada także największy w tym kraju port. Udało nam się jedynie zbliżyć do niego, ponieważ jest szczelnie ogrodzony, a wjeżdżający są kontrolowani przez ochronę.


Cofnijmy się jednak na chwilę do samej podróży do Durres. Komunikacja autobusowa w Albanii jest dla nas zadziwiająca. Autobusy nie mają rozkładów jazdy! Niektóre mają ją wypisane w pojeździe, ale na przystankach znajdziemy tylko to:

Rezydent z naszego hotelu poradził, żeby po prostu iść na przystanek i czekać aż autobus przyjdzie. Może za 20 minut, może za 30,a może za więcej, bo się akurat zepsuł. Ponadto trzeba czekać na przystanku w drugą stronę, machać, żeby się zatrzymał, a następnie przebiec przez ulicę i wsiąść. Tak więc pełni obaw stanęliśmy w tym gruzie zalegającym pobocza i czekaliśmy. Autobus przyjechał już po 11 minutach! Zaraz potem podszedł do nas pan, sprzedający bilety i tak, za 60 albańskich leków (ok. 2,2zł),dojechaliśmy do Durres. Po drodze autobus ma niewiele przystanków, a o tym że chce się wysiąść, informuje się pana od biletów. Jak ma dużo pasażerów, to krzyczy : "Kto do Golem, kto do Plepy?" i tak już każdy wie, że autobus nie przejedzie jego przystanku.
W Durres pierwsze kroki skierowaliśmy w stronę wyżej wspomnianego portu. Podziwiając wielkie statki i kontenery towarowe, przeszliśmy bulwarem aż do Wieży Weneckiej, która pochodzi z XV wieku.

Zaraz obok była stroma uliczka, biegnąca w górę, pełna eleganckich butików i wysadzana palmami, która wyglądała, jakby została żywcem przeniesiona z Beverly Hills. Poza jednym szczegółem, który raczej by się nie pojawił w Kalifornii - uliczka kończyła się meczetem! I znowu, wszystko dookoła może być zaniedbane, ale meczet jak świeżo malowany.



Dalej, idąc trasą przewodników ą udało nam się odnaleźć ruiny amfiteatru z początku II w. Mógł on pomieścić nawet 15-20 tys. widzów z całej prowincji. Był największą tego typu budowlą na całych Bałkanach Zachodnich. Do V w. odbywały się tu walki gladiatorów, a po zakazie ich organizowania, część amfiteatru przemianowano na wczesnochrzescijańską kaplicę, gdzie odbywały się m.in. ceremonie pogrzebowe.



Tuż obok amfiteatru, znajduje się mała uliczka Rruga Dok Margariti, której ściany są pokryto w 2014 roku pięknymi malunkami, z okazji odbywającego się wtedy festiwalu artystycznego.





Cofając się do kalifornijskiej ulicy - zakończona jest nie tylko meczetem (wybudowanym w 1931 r.), ale także wielkim placem Wolności,nowoczesnym z fontannami i duża ilością palm.


Amfiteatr nie jest jedynym śladem dawnych cywilizacji - o starożytnych Rzymianach przypominają także pozostałości bizantyjskiego forum oraz term (te, odkryte dopiero w 1960 roku, są częściowo ukryte pod budynkiem Pałacu Kultury).



Nasz książkowy przewodnik sugerował także wejście na wzgórze, w okolice Pałacu króla Zogu I, skąd roztacza się fantastyczny widok na całe miasto. I nie mylił się! Widok jest naprawdę wart wspinaczki!







Po drodze napotkaliśmy także piękny, malutki kościół (chyba to cerkiew?). 


Całe wzgórze przypomina trochę aleję Tibidabo w Barcelonie, tylko trochę biedniejszą. O ile w Hiszpanii znajdziemy same piękne wille, to tu te bogate domy stoją tuż obok niedokończonych domów- ruin bez okien , w których jednak mieszkają ludzie.
Po zejściu ze wzgórza, skierowaliśmy się do Muzeum Archeologicznego. Składa się ono właściwie z jednej dużej sali, gdzie przedstawiono eksponaty z różnych okresów funkcjonowania Durres.







Ostatnim punktem na naszej trasie był nadmorski deptak, pełen restauracji i hoteli, zwieńczony czymś, co roboczo nazwaliśmy "schody", chociaż tak naprawdę przypomina bardziej piramidę o nieregularnym kształcie. Z jej szczytu rozciąga się piękny widok i mocno tam wieje, co przy tutejszej pogodzie jest wspaniałe... 







Na koniec krótka legenda związana z nazwą miasta Durres. Pierwotnie miasto nazywało się ono Epidamnos, od imienia założyciela - Epidamnusa. Jego wnuk Dyrrach był dzieckiem samego boga morza i to właśnie ze względu na jego boskie pochodzenie, Rzymianie prrzemianowali w III w. miasto na Dyrrachium. Zgodnie z tradycją, Dyrrach zbudował w mieście port. Przyjaźnił się on także z Herkulesem, jednakze miała ona tragiczny finał. Herkules przez przypadek zabił syna Dyrracha-Iona i wrzucił jego ciało do morza, które od tego czasu nosi nazwę Morza Jońskiego.

Na koniec kilka ujęć miasta 














Komentarze

Popularne posty z tego bloga

5.3 Garść końcowych przemyśleń

Słów kilka o Golem. Jest to miejsce typowo wczasowe. Wzdłuż plaży ciągnie się długi rząd hoteli, a przed nimi mozaika złożona z kolorowych parasoli. Przez kawałek miejscowości ciągnie się deptak. Mateusz powiedział:"Nie napisałaś wcześniej, że deptak jak w Kołobrzegu". Tak więc piszę o tym teraz. Wieczorem cała ta turystyczna masa wylega na ten deptak, prezentując swoją opaleniznę i ciuszki (dlaczego nikt mi nie powiedział, że na każdy wieczór muszę mieć inną sukienkę...?!). To miejsce, poza rolą wybiegu, pełni też rolę handlową. Po prawej i lewej stronie można znaleźć stragany z pamiątkami i jedzeniem, atrakcje z wesołych miasteczek typu strzelnica czy samochodziki. I te ludzkie pielgrzymki tak chodzą w te i we wte, najpierw deptakiem, a potem brzegiem morza - deptak na szczęście nie ciągnie się przez całą miejscowość - do naszego hotelu już nie dociera, tak więc wieczorami mogliśmy spokojnie posiedzieć ma tarasie, bez tych chmar ludzi paradujących przed naszym nosem....

2.6. Debrecen i piękne winnice Tokaju

Rozpoczynam zwiedzanie wschodu Węgier! W mój pierwszy dzień w Hajdudorog obudziłam się wypoczęta. Ach,co za cudny poranek na węgierskiej wsi! Cisza, spokój, słońce i świeże powietrze... Sounds perfect! Spokojnie, nie poganiana przez nikogo, poszłam coś zjeść. Zasiedliśmy z Levim w kuchni, która warta jest poświęcenia jej kilku słów, ponieważ jest lekko niestandardowa. Tata Leviego zajmuje się handlem starociami, jeździ po całym kraju, skupuje, sprzedaje, ale co ładniejsze drobiazgi zostają właśnie w kuchni. Ściany całe zawieszone są starymi łyżkami, dzbanuszkami,garnuszkami i innymi przedmiotami użytku codziennego. Całości dopełniają ręcznie tkane ściereczki i obrusiki,niektóre z motywami kwiatowymi, inne z wierszykami i przysłowiami. Cała kuchnia ma w sobie coś niesamowitego i nieuchwytnego. Odbicie przeszłości? Zapach folkloru? Radość życia bez pędu i pośpiechu? Wiem jedno. Czuję się tu świetnie. Jakby miasto i cała cywilizacja była lata świetlne stąd. Nie chodzi o to,że ludzie tu n...

5.2 Just give me one day in Tirana

Wycieczki oferowane przez biuro podróży w Albanii nie należą do najtańszych. Chcieliśmy zwiedzić stolicę tego kraju, ale nie za 45 euro... Zapytaliśmy więc rezydentki, czy jest możliwość dotarcia do  Tirany na własną rękę (mieszkamy ok. 40 minut drogi autobusem od stolicy). Odpowiedziała, że owszem. Musimy tylko złapać autobus do Durres, następnie autobus na przedmieścia Tirany i autobus miejski do centrum. Brzmi zawile? A jak dodam, że te autobusy nie posiadają rozkładów? Dusza podróżników jednak zwyciężyła, bo w niedzielę, zaraz po śniadaniu poszliśmy na nasz ulubiony przystanek (ten, na którym trzeba czekać po drugiej stronie ulicy bo jest ona tak wąska, że drugiego pobocza właściwie nie ma). Tym razem nie mieliśmy już tyle szczęścia, bo czekaliśmy ok 20 minut, ale okej, jest, jedziemy. W Durres nie zdążyliśmy nawet pomyśleć, gdzie mógłby być autobus do Tirany, ponieważ z pomocą przyszli lokalni naganiacze. Na całym placu przy busach stają panowie wykrzykujący nazwy miast, ...