Przejdź do głównej zawartości

5.0 Pierwszy raz na All ExcuseMe


Nigdy w życiu nie byłam na wycieczce z biura podróży. W mojej rodzinie nie ma takiej tradycji, zawsze organizowaliśmy wszystko sami. Przyznam się, że całkiem mi to odpowiadało. Miałam wpływ na miejsce, wybór hotelu, dojazdu i sama planowałam sobie wycieczki. W tym roku jakoś nie mogłam znaleźć pomysłu ani inspiracji do wyjazdu. Marzył się jakiś ciepły kraj, ale gdzie, jak i co, na to już siły nie starczyło. Od czerwca zaczęłam przeglądać oferty biur podróży, bo skusiło mnie trochę to, że ktoś będzie się martwił za mnie o miejsce, opłaty, jedzenie i to że lotnisko jest daleki od hotelu. Po wielu godzinach spędzonych na wszystkich możliwych stronach rezerwacyjnych, w końcu zapadła decyzja. Wszyscy, którzy znają Mateusza i mnie wiedzą, jak bardzo jesteśmy zorganizowani. Przed każdym wyjazdem mamy wszystko elegancko rozpisane, obczajone wszystkie trasy, muzea, dojazdy itp. Tym razem zrobiliśmy coś zupełnie wbrew naszej naturze i kupiliśmy wycieczkę dokładnie 24h przed wylotem. Nie zdążyłam nawet oswoić się z myślą, że jedziemy, a już byłam w drodze na lotnisko w Poznaniu, w deszczu i przy 13 stopniach. A po dwóch godzinach lotu wylądowaliśmy w upalnej Tiranie!



Albania to właściwie pierwszy w pełni bałkański kraj, który mam możliwość zwiedzić. I pierwszy, w którym religią dominującą jest Islam.
Mieszkamy w niewielkim hotelu w Golem, uznawanym za dzielnicę Durres, drugiego po Tiranie największego miasta w Albanii. Od stolicy dzieli to miasto ok. 40 minut drogi autobusem. Już od samego startu czułam się dziwnie. Cały samolot był pełen Polaków, którzy po lądowaniu klaskali (a jakżeby inaczej), a w czasie lotu korzystali z obnośnego baru oferującego polskie piwo. Po przylocie czekali na nas rezydenci, którzy wskazywali nam, w które autokary mamy wsiąść. Chyba pierwszy raz byłam na wakacjach, gdzie ktoś wszystko mi dokładnie pokazywał, a nie musiałam najpierw sama zlecieć całego lotniska, żeby się odnaleźć. 
Ostatecznie, jak już poczekaliśmy na maruderów, którzy się gdzieś zapodziali na lotnisku, wyruszyliśmy w drodze do hotelu. Tirana położona jest w dolinie i od niej odchodzą autostrady w kierunku wybrzeża. Krajobraz wzdłuż autostrady jest jakby wciąż w budowie. Pełno jest tu niedokonczonych domów. Niektóre stoją całkiem opuszczone, inne są zamieszkałe do połowy pięter, a wyżej jest sam szkielet budynków, bez okien. Wzdłuż drogi leży pełno jakiegoś gruzu, a obok tego wszystkiego pasą się krowy i owce. Pod wiaduktem między autostradami, mieliśmy obozowisko domów z dykty i dywanów. I przy tej całej biedzie, piękny biały meczet, który wygląda, jakby ktoś przed chwilą skończył go budować, taki był czysciutki. 
Po 40 minutach byliśmy już w hotelu. Warto tu zaznaczyć, że Golem, to właściwie tylko i wyłącznie hotele, knajpy i dyskoteki. Wzdłuż wybrzeża ciągnie się sznur hotelu i pensjonatów, małych i wielkich, ma każdą kieszeń. Nasz hotel jest z gatunku tych małych i znajduje się w pierwszej linii brzegowej, co oznacza że z hotelowego tarasu mamy zejście bezpośrednio na plażę, która (co ważne) jest piaszczysta i ma bardzo łagodne zejście do Adriatyku. (I wszędzie są moje ukochane palmy 🌴!) 










Na plaży są dostępne leżaki i parasole i jest ich tyle, że dla wszystkich gości starcza (nie ma dzikich wyścigów z rana, które znam z opowieści znajomych, którzy bywali w większych hotelach). To własnie na plaży spędziliśmy cały pierwszy dzień, relaksując sie i opalając. I znowu wychodzi mój brak przyzwyczajenia do wycieczek z Polakami, bo trochę drażniło mnie towarzystwo typowych rodaków na wakacjach, żłopiących piwo za piwem (open bar w cenie wycieczki) i rechoczących jak dzicy na całą plażę... (Monika, dasz radę, wytrzymasz!). Na plaży zaskoczyła mnie ilość obnośnej sprzedaży - od zabawek do wody, piłek i ręczników, poprzez okulary przeciwsłoneczne, perfumy, tony owoców i orzechów, aż po, uwaga, zasłony! 😂
Oprócz open baru, w cenie wycieczki mamy też 3 posiłki dziennie, które są podawane w formie szwedzkiego stołu. Wybór jest dosyć spory, oprócz międzynarodowych dań, można też spotkać dania kuchni lokalnej (jedzą dużo pomidorów, na moje nieszczęście!). Jedzenie jest bardzo smaczne i zawsze czeka na nas jakiś deserek, czyt. ciasto. Ponadto od 10 do 22 mamy dostęp do dystrybutorów z zimnymi napojami i do baru, gdzie oprócz piwa i wina, serwują lokalny alkohol - rakiję. 

Obsługa jest przemiła i bardzo pomocna. Znają podstawowe polskie słowa, co uważam że zupełnie urocze. Dziś na śniadaniu, jeden pan podszedł do Mateusza, poklepał go po ramieniu i zapytał po polsku "Jest dobrze?" 😂 

Tak więc jest dobrze, tyle relacji z pierwszych 24 godzin w Albanii!🇦🇱




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

5.3 Garść końcowych przemyśleń

Słów kilka o Golem. Jest to miejsce typowo wczasowe. Wzdłuż plaży ciągnie się długi rząd hoteli, a przed nimi mozaika złożona z kolorowych parasoli. Przez kawałek miejscowości ciągnie się deptak. Mateusz powiedział:"Nie napisałaś wcześniej, że deptak jak w Kołobrzegu". Tak więc piszę o tym teraz. Wieczorem cała ta turystyczna masa wylega na ten deptak, prezentując swoją opaleniznę i ciuszki (dlaczego nikt mi nie powiedział, że na każdy wieczór muszę mieć inną sukienkę...?!). To miejsce, poza rolą wybiegu, pełni też rolę handlową. Po prawej i lewej stronie można znaleźć stragany z pamiątkami i jedzeniem, atrakcje z wesołych miasteczek typu strzelnica czy samochodziki. I te ludzkie pielgrzymki tak chodzą w te i we wte, najpierw deptakiem, a potem brzegiem morza - deptak na szczęście nie ciągnie się przez całą miejscowość - do naszego hotelu już nie dociera, tak więc wieczorami mogliśmy spokojnie posiedzieć ma tarasie, bez tych chmar ludzi paradujących przed naszym nosem....

2.6. Debrecen i piękne winnice Tokaju

Rozpoczynam zwiedzanie wschodu Węgier! W mój pierwszy dzień w Hajdudorog obudziłam się wypoczęta. Ach,co za cudny poranek na węgierskiej wsi! Cisza, spokój, słońce i świeże powietrze... Sounds perfect! Spokojnie, nie poganiana przez nikogo, poszłam coś zjeść. Zasiedliśmy z Levim w kuchni, która warta jest poświęcenia jej kilku słów, ponieważ jest lekko niestandardowa. Tata Leviego zajmuje się handlem starociami, jeździ po całym kraju, skupuje, sprzedaje, ale co ładniejsze drobiazgi zostają właśnie w kuchni. Ściany całe zawieszone są starymi łyżkami, dzbanuszkami,garnuszkami i innymi przedmiotami użytku codziennego. Całości dopełniają ręcznie tkane ściereczki i obrusiki,niektóre z motywami kwiatowymi, inne z wierszykami i przysłowiami. Cała kuchnia ma w sobie coś niesamowitego i nieuchwytnego. Odbicie przeszłości? Zapach folkloru? Radość życia bez pędu i pośpiechu? Wiem jedno. Czuję się tu świetnie. Jakby miasto i cała cywilizacja była lata świetlne stąd. Nie chodzi o to,że ludzie tu n...

5.2 Just give me one day in Tirana

Wycieczki oferowane przez biuro podróży w Albanii nie należą do najtańszych. Chcieliśmy zwiedzić stolicę tego kraju, ale nie za 45 euro... Zapytaliśmy więc rezydentki, czy jest możliwość dotarcia do  Tirany na własną rękę (mieszkamy ok. 40 minut drogi autobusem od stolicy). Odpowiedziała, że owszem. Musimy tylko złapać autobus do Durres, następnie autobus na przedmieścia Tirany i autobus miejski do centrum. Brzmi zawile? A jak dodam, że te autobusy nie posiadają rozkładów? Dusza podróżników jednak zwyciężyła, bo w niedzielę, zaraz po śniadaniu poszliśmy na nasz ulubiony przystanek (ten, na którym trzeba czekać po drugiej stronie ulicy bo jest ona tak wąska, że drugiego pobocza właściwie nie ma). Tym razem nie mieliśmy już tyle szczęścia, bo czekaliśmy ok 20 minut, ale okej, jest, jedziemy. W Durres nie zdążyliśmy nawet pomyśleć, gdzie mógłby być autobus do Tirany, ponieważ z pomocą przyszli lokalni naganiacze. Na całym placu przy busach stają panowie wykrzykujący nazwy miast, ...